Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony.

Dystans całkowity:11385.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:449:54
Średnia prędkość:25.31 km/h
Maksymalna prędkość:71.90 km/h
Suma podjazdów:77250 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:669.72 km i 26h 27m
Więcej statystyk

GMRDP.

Sobota, 22 sierpnia 2015 · Komentarze(7)
Kategoria Maratony.
Brutto 58,32
Przemyśl-UstrzykiG-N.Żmigród-Banica-Muszyna-S.Sącz-Krościenko n.D.-Łapszanka-Zakopane-Jabłonka-Zawoja-Stryszawa-Istebna-Kietrz-Głuchołazy-Złoty Stok-Stronie Śl.-Międzylesie-Kudowa Z.Głuszyca-Lubawka-Świeradów Zdrój.
GMRDP video ze startu i trasy. Autor M.Duda
Zdjęcia ze startu Góry MRDP2015 Przemyśl 22 08




Zdecydowanie najlepsza impreza w życiu.Oczywiście BBT-tour nic zarzucić nie mogę ,jednak skala trudności na GMRDP jest nieporównywalnie większa i właśnie ten trud plus przejazd najpiękniejszymi zakątkami w Polsce złożyły się na taką ocenę.Widoki były przecudowne,dochodzi tu też element radzenia sobie na trasie bez punktów,przepaków,wsparcia.Surowa reguła,ale jakże piękna.
Dla mnie ten ultra-maraton był kolejnym elementem zdobywania doświadczenia przed główna imprezą za dwa lata.Miałem możliwość jechania z najlepszymi,podglądania ,uczenia się.Na P1000J nie skorzystałem nic,tu już zarysowała mi się strategia na MRDP.
Kameralny rynek w Przemyślu.Dochodzi godz.12 kolorowa grupka koło 70 kolarzy słucha ostatnich wskazówek komandora wyścigu.Przeważają charakterystyczne niebieskie stroje,tu nie ma przypadkowych ludzi.Cel jest jest jasny pokonać 1122 km drogami poprowadzonymi możliwie najbliżej granic i zmieścić się w limicie.To górska trasa która prowadzi przez Bieszczady,Tatry ,Beskidy,Karkonosze,14 tys przewyższeń.
W końcu start,odgłos wpinania się kilkudziesięciu kolarzy bezcenny.Jedziemy w asyście policji pierwsze 20km.Cała trasa jest wyłączona z ruchu,sporo kibiców.Jedzie się znakomicie.Upajam się czystym powietrzem i czekającą mnie przygodą.Radiowozy zjeżdżają gdzieś za Arłamowem i jesteśmy już zdani tylko na siebie.Trzymam się czuba.Dochodzę Pawła P(9),dochodzą kurier i Krzysiek K(8). Co jakiś czas mijamy Remka S.który jedzie w kat sport, czyli ze wsparciem.Taka egzotyka,obrany bananek,bidon z wodą,samochód....Świetnie mi się jedzie z tymi chłopakami,moje tempo.Szkoda że trwało to tylko jakieś 100 km.Kurier ma problemy i zostaje Krzysiek,my z kolei dochodzimy Przemielonego.Przemek ciężko się rozkręca i przed nieszczęsną Komańczą się traci.Tu z Pawłem robimy błąd,roboty drogowe brak oznakowania i jedziemy prosto na Zagórz.W sumie żeby wrócić na trasę dokładamy 70 km.Dla mnie to normalka i trochę boję się o morale kolegi.Niepotrzebnie,kręci ,aż miło.W N.Żmigrodzie jesteśmy dopiero 22.30 Uzupełniam wodę i jem pierwszą kanapkę.Tak tu ładnie ,że zapomniałem o jedzeniu.Zakładam kurtkę i nogawki,do kieszonki zapasowe baterie i w drogę.Trochę kropi,niezbyt mocno,ale wystarczająco ,żeby przemoczyć buty.Sprawnie i bezbłędnie w nocy przejeżdżamy trudny odcinek z Ropy do Tylicza.Łapiemy kuriera który też pobłądził i wspólnie do Muszyny.Wyraźnie się rozkręcam,wchodzę na wyższy poziom.Paweł niestety gaśnie,po chwili kurier zjeżdża na stacje i już samotnie do S.Sącza.Paweł pozdrawiam serdecznie,wiem,że miałeś wypadek w Zakopcu.Przed S. Sączem łapie M.Koseskiego i wspólnie jedziemy do Zakopanego.Jest chłodno 4-6 stopni jeszcze noc i spora wilgotność.Dobrze go słyszę i możemy pogadać.Wyciągam wszystko co się da na temat MRDP :)Te informacje są dla mnie bezcenne.Pierwsza noc mija mi bardzo szybko i bez problemów ze snem.Jest dokładnie tak jak miało być.Na Łapszance w porównaniu z MP odkładam już 1 koronkę.Szybko wjeżdżam i mam kilka minut na fotki przebranie się i podziwianie panoramy Tatr.Dochodzi Wigor(komandor maratonu) z 2 chłopaków.Piękny to był odcinek. Wypogodziło się i podziwiam widoki z Łapszanki,Głódówki.Bajka.W Zakopcu śniadanie i zakupy w sklepie.Jadę w grupie i to są dla mnie strasznie duże straty czasu,zyski są w postaci jazdy z nawigacją.Marcina biorę na koło i z Zakopca do Zubrzycy sprawnie i bardzo szybko wspomagani przez wiatr.Za Jabłonką mija 1 doba maratonu.Tu licznik pokazuje mi 569 km,czyli powinienem być w ...Jeleśni.Samopoczucie świetne,trochę bolą nadgarstki i zaczynam czuć podbicie w stopach takie przypiekanie.Coraz gorsze drogi i niekończące się podjazdy.Kultowy podjazd po betonowych płytach w m.Szare ze względów bezpieczeństwa robię z buta.Dopisuje pogoda i widoki wynagradzają trudy trasy.Dłuższy postój w Istebnej ,niewielki zakupy na noc i w końcu mogę oczyścić nerki.Litr mleka załatwia sprawę,Marcin pije kwas chlebowy.Nadchodzi druga noc.Nieciekawy śląski i opolski odcinek robimy w nocy.Czuje się świetnie i często ciągnę grupę.W Raciborzu zostajemy już w trójkę,chłopaki zjechali na noclegi.Marcin ma potężny kryzys i wkrótce przekazuje Danielowi ,że mamy jechać dalej.Dość ciepła noc i bez wpadek nawigacyjnych docieramy do Śliwic.Tu.... kończy się droga.W oddali widzimy ruchliwą 46,ale przed nami zerwany most.Przechodzimy po zbrojonej konstrukcji,później po drabinie i wdrapujemy się na nasyp i dostajemy się na główną drogę.Chwilę dalej łapie kapcia,przy przechodzeniu przez most musiałem przebić dętkę.Sprawnie zmieniam dętkę,pompuje trochę ale nie czuje rąk i dobija Daniel.Dochodzi Marcin i dalej już wspólnie.Zaczyna łapać mnie senny kryzys.Jadę na przodzie i widzę przed sobą pas startowy.Jest szeroki ,ale trudno się w nim utrzymać:) Łykam guaranę,ściągam bluzę i po pół godzinie kryzys mija.Następną godzinę walczę z bólem prawej nerki,korzonków.Trochę mnie przewiało.Zaczyna świtać jak wjeżdżamy do Złotego Stoku.Nareszcie jakieś fajne widoki po tej płaskiej opolszczyźnie.Wszystko jeszcze zamknięte więc dalej w drogę.Góra,dół po miejscami koszmarnych drogach.Tak będzie do samej mety.Tu wyłącza mi się aparat i już do końca będę całkowicie odizolowany.Śniadanie i niewielkie zakupy w Stroniu Śl.Trzy drożdżówki i mleko do konsumpcji,na zapas trzy bułki,dwa pomidory i czekolada+do bidonu sok pomarańczowy.W ciągu dnia skuszę się jeszcze na dwa jabłka i to tyle.Mija nas Marcin i już go nie zobaczymy przed metą.Podjazdy idą sprawnie,na zjazdach ciężko utrzymać kierownicę w dłoniach i to jest największy problem.Daniel ma problemy z siedzeniem.Widząc mordęgę innych ,sam jakby mniej cierpisz.Strasznie wieje i trzeba bardzo uważać na otwartych przestrzeniach.Około południa się przejaśnia i znowu można podziwiać górskie panoramy.Jedzie mi się dobrze,tylko tempo jest rwane.Daniel co trochę odbiera telefony,czasami jadąc,a czasami musi się zatrzymać na kilka minut.Taka niewdzięczna rola organizatora.Jakieś 50 km jadę sam,przed Szczelińcem znowu się zjeżdżamy i tak już wspólnie do mety.Cały czas walcząc z bólem,podjazdami i to jest takie niesamowicie motywujące.Zrobić taką trudną trasę,dojechać szczęśliwie,daje to niezłego kopa.Dojeżdżamy o 22:30.Biorę prysznic,śpię 4 godziny i chłopaki podwożą mnie na pociąg do Wrocławia.
Podziękowania dla Daniela za wspólną jazdę,gościnę i za podwózkę na pociąg.Dzięki temu już o 12 godz. byłem w Częstochowie.A oni ciągle tam jechali :)
Bardzo udana impreza.Od początku byłem nastawiony na szybki powrót i wiozłem wszystko ze sobą.W sumie niewiele zjadłem,tylko trzy razy robiłem zakupy w sklepie+okazjonalnie wodę.Wyjeździłem się,pierwszy raz w tym roku :)Serio.Przyzwoity wynik,ale najważniejsze nowe doświadczenia.Bardzo dobrze zainwestowane pieniądze i ten zastrzyk energii....
Gratulacje dla wszystkich uczestników,uczestniczek.Wow dziewczyny brak słów.

Maraton Podróżnika,czyli walka z podjazdami.

Sobota, 13 czerwca 2015 · Komentarze(11)
Kategoria Maratony.
Brandysówka-Zabierzów-Kryspinów-Wieliczka-Limanowa-Krościenko nad Dunajcem-Szczawnica?-Sromowce-Łapszanak-Jurgów-Łysa Polana?-Zdziar-Tatrzanska Łomnica-Styrbskie Pleso-Podbanske-Liptowski Peter-Liptowski Mikulas-Liptowskie Matiaszowice-Zuberzec-Twardoszyn-Namestovo-Korbielów-Jeleśnia-Stryszawa-Zawoja-Krowiarki-Zubrzyca-Maków-Brody-Łączany-Nawojowa Góra-Dubie-Żary-Dubie -Łazy-Brandysówka


Brandysówka 4 rano?Widzę przez okno szykującego się do startu Kota.Ja jeszcze mogę pospać.O szóstej śniadanie,ostatnie przygotowania i o ósmej start w pierwszej grupie.Dwanaście osób które ukończyło BBtour plus Gavek.Mocna grupa i trudne zadanie.Pokonać 530 km przeważnie kiepskich dróg,7000 metrów w pionie,nie dać się ponad 30 stopniowemu upałowi,pokonać własne słabości.Sprawny przejazd przez Kraków.Termometry nad drogą pokazują już ponad 30 stopni.W Wieliczce czekamy na pozostałe dwie grupy,w sumie 40 osób spróbuje pokonać najdłuższy dystans.Start ostry od godz.10 Trzy kilkunastosobowe grupki co pięć minut.Ostro poszło i po kilkunastu km zostaje Nas pięciu.Gavek łapie kapcia(wybucha mu dętka) i jadę dalej z Wilkiem,Waxem iTomkiem.W Limanowej uzupełniamy wodę i dojeżdżają Hipki.Zaczyna się pierwszy spory podjazd pod p.Ostrą i znowu zostajemy w czwórkę.Wilk się urywa,goni go Tomek,jakieś 200 m za nimi Wax i ja.W nagrodę długi zjazd.Gnają jak szaleni,ja wyciskam skromne 60km/h.W Krościenku mylę trasę i jadę na Szczawnicę,zawracam i już mam 15km w plecy.Widoki piękne,grzeje niemiłosiernie.Niezwykle malowniczy odcinek Sromowce,Niedzica,Łapszanka.W Łapsze N.obiad u Nowaków spotykam sporą grupkę odjeżdżających maratończyków.I dalej solo na granicę do Jurgowa.Tu drugi błąd skręcam na Łysą Polanę.Na miejscu stwierdzam,że 0.5 euro za półlitrową butekę wody to stanowczo za dużo.Dla mnie wyścig się już skończył.Mam już ponad 30 km w plecy.Myślę o powrocie do Krakowa przez Zakopane.Kolejna 500 nie jest mi potrzebna,plany były inne.Decyduje się jednak wracać na trasę,bo Tatry od słowackiej strony są przepiękne.Było warto.W Sterbskim Plesie mijam zrezygnowanego memorka.O 20.40 melduje się na bufecie dobrych ludzi.Bezinteresownie organizują bufet dla forumowiczów.Makaron,kanapki,ciasteczka mniam :) i ciepła atmosfera.Godne podziwu i naśladowania.Takie rzeczy tylko na forum.Dziękuję.Tu dałem plamę...Puściłem niezłą kaczkę :) Przeżyję.
Przebieram się,montuje oświetlenie i startuje solo pół godziny za sporą grupką która była na bufecie.Po jakimś czasie dochodzi do mnie Przemielony z którym przejadę ponad 250km. Chłopak się przydaje.Około północy padają mi po 3 godzinach! baterie w przedniej lampce.Zwykle starczały na siedem.Zmieniam na zapasowe.Wytrzymują dwie godz.Noc jest ciemna,jazda bez oświetlenia nie jest mi obca,ale tu drogi są kiepskie i musiałbym z godzinę poczekać do świtu.Ciepła noc,jedzie się przyjemnie.Co jakiś czas niebo rozjaśniają błyskawice,strasząc burzą.O czwartej nad ranem dojeżdżamy do granicy.Kończy się woda i szukamy otwartej stacji benzynowej.Udaje się to dopiero w Stryszawie.Chwila przerwy i dokładam kolejne nadprogramowe kaemki.Ze stoickim spokojem zawracam kolejny raz pomimo nawigacji.Na długim podjeździe na Krowiarki mijamy Kota.Wow dziewczyno.Szacun.Kolejny raz udowodniła,że można.Przypomniała mi się lokalna impreza 450 km z 2tys. w pionie.Nikt nie dojechał bo było gorąco:) Zaglądajcie do Kota i uczcie się.Krótki postój na przełeczy.Wysyłam sms-a i pada mi bateria w telefonie(22h)Zwykle endo z powerbankiem starczało mi na ponad 30 godz.Taki dzień! I w dół.Przemek szaleje na zjazdach.Prawdziwy kamikadze.Ja spokojnie z rozsądkiem ,no i szkoda mi Kubusia.Na przełęczy makowskiej zdejmuje ciepłe ciuchy.Zaczyna prażyć słońce.Przemek przechodzi kryzys.Motywuje go na ile potrafię,ale niewiele to daje.Brakuje mu sił i doświadczenia.W końcówce przed Nawojową Górą odjeżdżam,bo chce zajrzeć w dolinkę w której nie byłem.W m. Dubie skręcam na Żary.Dojeżdżam do tablicy ślepa uliczka i pytam miejscowych o asfalt do d.szklarki.Jest droga ,ale nie na szosę.Z powrotem do Dubia,przez Łazy do Brandysówki.Kończę tuż przed dwunastą.Pamiątkowy medal ,prysznic i szykuje się do powrotu rowerem do Częstochowy.Nie udaje się.Czeka na mnie hansglopke.Kolejny dobry duszek.Jakimś cudem się nie rozminęliśmy.Nawet 600-tki nie udaje się przejechać :) Taki dzień.Dziękuję.
Bardzo udana impreza.Piekielnie trudna trasa,kiepskie drogi i ten upał.Było kilka odcinków niebezpiecznych,dla samobójców.Na szczęście nikomu nic się nie stało.Większość osób jednak ukończyło trasę.Organizacja wzorowa i mnóstwo ciepłych osób.
Smaczki:
Hipcia ciągnąca 5 chłopa pod górę
Pojechałeś na Szczawnicę!To skoczyłeś po gminy?
Kot przed Krowiarkami: k...wa mam już dość :)
Bardzo dobrze mi się jechało.Upał dokuczał,ale nie tak strasznie.Najgorzej cierpiały stopy.Czułem jak by ktoś je żywcem przypiekał.Co jakiś czas się wypinałem i to pomagało.Tak od 18 na Słowacji to już było super.Żaden podjazd mnie nie złamał.Najgorzej wjeżdżało mi się gdzieś w okolicach Hałuszowej.
Pewnie jeszcze coś napiszę.....

BBTour 2014 czyli spełnienie rowerowych marzeń.

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(7)
Wstęp.
O BBT pierwszy raz usłyszałem 3 lata temu.W 2012 roku zaliczyłem pierwszą pięćsetkę i ponieważ nie było źle zacząłem poważnie myśleć o starcie w ultramaratonie.Zacząłem zbierać informacje o tym wyścigu i tak wpadłem na relacje Waxmunda,Wilka,Transatlantyka...a później trafiłem na wiadome forum i wszystko stało się prostsze.Niebieska koszulka za ukończenie wyścigu to było moje marzenie,wyróżnik w rowerowym światku,coś co nie każdy może zdobyć.W 2013 roku przejechałem kilkanaście tys.km głównie po asfalcie,wydłużyłem dystanse,ograniczyłem postoje,sporo jeździłem nocą.Plan na 2014 rok był prosty:nie zgubić formy zimą,jeździć jak najwięcej dłuższych dystansów i górek,zrobić kwalifikacje do BBTour.Zakładałem też od wiosny trzymać się w 10 BS.Nie był to jakiś profesjonalny trening,ale uznałem,że jak rzecze Wilk wystarczy jeździć.Łagodna zima mi sprzyjała(z reguły nie jeżdzę zbyt wiele zimą)sporo km nabiłem.Od marca codziennie 40km do pracy w każdych warunkach,co wprawiało kolegów w podziw,osłupienie, a niektórzy pukali się w czoło.W weekendy dłuższe trasy powyżej 300 km i oczywiście sporo jazdy nocą.Dużo nie ważę,ale przed MP zszedłem do 66 kg.Obawiałem się tej kwalifikacji(dla mnie za wcześnie),ale to była lajtowa 500 i już przyzwoita forma.Przetarłem się jeszcze w Radlinie,a w lipcu prawie udało mi się zrobić solo 600 w dobę.
Przed startem.
W pociągu "Sukiennice" do Świnoujścia już spora grupka rowerzystów.Dosiadam się do Waxa który przekazuje mi mnóstwo cennych informacji.Utkwiła mi w pamięci jedna uwaga- "Wy debiutanci macie dobrze,nie wiecie co Was czeka"Nasłuchałem się też sporo historii z poprzednich edycji mniej lub bardziej prawdopodobnych.Na miejscu odbieram pakiet startowy,zwiedzam miasto,spędzam trochę czasu nad morzem.W piątek uczestniczę w odprawie tech.,a później w pierwszej w życiu masie krytycznej,Śpię doskonale.W sobotę o ósmej przeprawiam się promem na start.Zdaje rzeczy na metę i na DPK,podpisuję listę.Widzę jak o 8-30 stratuje Transatlantyk.Wchodzę na rampę promu,a tam już cała ekipa: 4gotten, Eranis, Djtronik, Olo, Wąski, Tomek,Keto,Hipki,CRL. Yoshko (jako obsługa techniczna)montuje gps.Największe wrażenie na mnie robi Kot.Taka drobinka w tej różowej kurteczce.Już w debiucie ,porywa się na pokonanie trasy w kategorii solo.Całkowicie mnie zaskoczyła.

Start z rampy promu Bielik.
Maraton.
Startuje o godz.9.00 w sześcioosobowej grupce z Keto i Crl.Jest chłodno,pochmurno i dość mocno wieje wiatr z boku.Na opłotkach miasta na trasę wpuszcza Nas policja.Od początku dość mocne tempo,ale bez napinki.Mijamy sporo osób z poprzednich grup.Ku mojemu zdziwieniu traci się Keto.Po cichu liczyłem,że to z Nim i Crl utworzymy jakiś peletonik.Do Płotów dojeżdżamy w szóstkę.Ja wpadam na punkt, chcę mieć pamiątkę w książeczce,koledzy jadą dalej.Biorę dwie drożdżówki uzupełniam bidon, niestety nie dostaje pieczątki.Wpadają Hipki,miga mi Turysta.Lecę dalej sam.Po chwili doganiają mnie HIpki,Tomek,4gotten.Ja spokojnie wyciągam drugą drożdżówkę i wtedy kąsa mnie osa, oczywiście w nogę prawą łydkę,co zapewnia mi dodatkowe atrakcje do końca maratonu Grupa ciśnie niesamowicie.Najgorsze zmiany daję Tomek 35-40 km/h,z przodu szaleje też Daniel,później przyznał się ,że nie działał mu licznik.Prędkość mi nie przeszkadza,przeszkadza mi rwane tempo.Trzymam się z tyłu raz bliżej raz dalej,ale równiutko i czekam aż szosowcy się wyszaleją.Na punkt w Drawsku Pomorskim wpadam chwilę po grupie.Jest tu sporo osób.Podbijam się biorę kanapkę w kieszeń i ruszam dalej,bo nic mi więcej nie potrzeba.Kanapka smakuje wybornie i żałuje ,że nie wziąłem dwóch.45 minut czekam aż dojdzie mnie grupa Hipki,Tomek i 4gotten.Tempo się stabilizuje,wychodzi słońce jedzie się doskonale.Czasami wyrywa jeszcze Tomek ,ale o dziwo nikt go nie goni.Nawet nie wiem kiedy traci się Daniel.Gdzieś około 160 km mija nas pierwszy solista.Nasza średnia to około 33km/h Przed Piła na chwilę łączymy się z inną grupą,ale nie udaje się stworzyć większej grupy.W Pile chwilę czekamy na Tomka który ma problemy z oponą.Na trasie do Bydgoszczy miły akcent ,spora grupa kibiców która dopinguje Keto.Przez chwilę poczułem sie jak na Tour de Pologne.Na podjeździe za Wyrzyskiem mijamy Transatlantyka.który nawet nie próbuje siąść na kole .Doświadczony zawodnik wie ,że musi jechać swoim tempem.Do punktu w Kruszyńcu docieramy o 19.30.308 km 10,5 godziny jazdy brutto.Jem dwudaniowy obiad,ubieram ciepłe spodnie zmieniam koszulkę i doładowuje komórkę,myję twarz,bo już ledwo na oczy widziałem.Tutaj dość długa przerwa,mimo tego Tomek nie radzi sobie z oponą.Mówi ,że dojdzie Nas na następnym punkcie.Szanse na to ma...nikłe.Na następne 350 km ruszam wspólnie z Hipkami.Jedziemy szybko,równo,bez-postojowo,długie zmiany,dobra współpraca.W Toruniu punkt marny ,ale trochę Nam zeszło(Tomek dostał bonus). Hipek daje się przekonać i zakłada nogawki.I dalej sprawnie i szybko do Włocławka.Tu bardzo dobry punkt i super klimat dla rowerzystów.Jem ciepły posiłek i zajadam się ciastem,ktoś uzupełnia mi bidon wodą.Kilka osób śpi na polowych łóżkach.To nie dla Nas.Jeszcze tylko składam autograf na arkuszu tektury(lewy górny róg) i ruszamy dalej przez miasto i niestety przejeżdżamy przez kocie łby.Od tego miejsca Hipcia zaczyna trochę cierpieć.Zaczyna padać z początku delikatnie,z czasem jednak deszcz się nasila.Muszę na chwilę się zatrzymać i założyć kurtkę.Jedziemy wolniej,już nie tak płynnie.Staram się dostosować ale ciężko mi to idzie.Mam jeszcze sporo pary.Noc mija szczęśliwie i bez przygód. Zaliczamy Gąbin,Żyrardów.Po 24 godzinach w drodze do Białobrzegów stuka 600,dokładnie 598 km,ale trochę przerywał mi licznik.I tak nie wiem czy mam życiówkę z 6 z przodu czy tylko 598 km.Widząc,że męczę się w grupie Hipek namawia mnie do jazdy za jakimś solistą(tylko oni Nas mijali). Nie idę na taki układ bo raz soliści 2-3 nie rokowali za dobrze a dwa zamokły mi notatki nawigacyjne tego odcinka(a Wax dobrze radził włóż w foliówkę). Ciągle pada.W Białobrzegach ciepła herbata chwila przerwy i dalej w ten deszcz.W końcu wpadamy na siódemkę przed Radomiem.Samochody zapewniają Nam dodatkowy prysznic.Jadę sobie z tyłu i patrzę jak sobie Hipki gaworzą.Trochę im zazdroszczę.Mijamy Radom i tu żegnam moich towarzyszy.Nawigacja do mety jest prosta,tu już poradzę sobie sam.Kilka razy pytałem zanim trafiłem do motelu Moya.Takie są uroki jazdy bez nawigacji .Nie wiadomo czy to już czy jeszcze.W motelu biorę wilgotny przepak ! i szukam wolnego pokoju.Pomaga mi Wax,wszystko zajęte.Zrezygnowany schodzę na dół,żeby zjeść obiad i jechać dalej,ale ktoś schodzi po schodach i wracam.Zwalnia się pokój.Biorę prysznic,zakładam nową koszulkę i spodenki (tylko to było suche+para skarpetek)ładuję komórkę i power bank i schodzę na obiad.O piętnastej jestem gotowy do drogi.Zerkam za okno a tam ściana deszczu.Rozkładam mokre rzeczy i postanawiam się zdrzemnąć.Bez ustawiania budzenia ,kalkulacji ile mi potrzeba, bo od tego mam Anioła Stróża.Śpię 1,45 minut.Zakładam wilgotne skarpety,suche zostawiam na góry,znoszę przepak i o 17 ruszam w dalszą drogę.Wkrótce przestaje padać i na chwilę wychodzi słońce.Zatrzymuje się i błyskawicznie rozbieram do koszulki.Kurtkę i bluzę suszę rozłożone na rowerze.Spodnie schną na mnie.Po godzinie wszystko oprócz skarpetek mam suche.Jestem gotowy na noc i góry.W Ostrowcu Św.trochę dokładam.Spotykam miejscowego szosowca i robię z Nim małą rundę przez centrum.Zamierza startować za dwa lata,więc dzielę się z Nim wrażeniami.Dużo osób wie o tym wyścigu.Migają mi światłami ,czasami trąbią,oglądają się w samochodach.To miłe i sympatyczne,nie jesteśmy anonimowi.Sporo górek na tym odcinku,ale jedzie się dobrze.Nic mi specjalnie nie dolega,tzn.boli wszystko to co ma boleć.Bardzo bałem się tego drugiego dnia i nocy.wydawało mi się ,że jak się zatrzymam to już nie ruszę.Teraz się z tego śmieje.Zapada zmrok,świecą gwiazdy znak że będzie chłodno.Bez kłopotu o 21 20 docieram do p.w Nowej Dębie,tylko raz pytam czy to już czy jeszcze.Jem coś ciepłego,biorę trochę doskonałego ciasta na drogę.Dopytuję D.Śmieję o przejazd przez Rzeszów i zjazd na drogę 886,faktycznie trudno było przeoczyć.Smarują mi łańcuch w międzyczasie uzupełniam wodę w bidonie.I znowu samotnie w noc,pustki.Dopiero w Rzeszowie mijam solistę i na chwilę zatrzymuje się na światłach ,żeby założyć kurtkę bo przelotnie pada.Włączam muzykę,na pierwszy ogień idzie Złota Trąbka-Cisza,idealnie spasowało.Przejazd przez miasto bez-problemy, bez kłopotu znajduje PK.w Boguchwale,wypasiony punkt.Biorę trochę słodyczy uzupełniam wodę i mam jechać dalej ,ale pojawia się Wax z żurkiem no i się skusiłem.Piję tu też pierwszą od 10 dni kawę.Miodzio.Nikt się ze mną nie zabiera i nikt mnie do Nowej Wsi nie wyprzedza.Strasznie dłużył mi się przejazd przez tą wioskę,jechałem parę km i nawet światełka,już myślałem,ze pobłądziłem.I w końcu są strzałki na asfalcie i miłe gosposie.Zajadam się najlepszym ciastem na BBtourze,piję herbatę i na listach widzę ,że niedawno były Hipki.Dopytuję gosposię mówi,że bardzo zmęczeni, no ale kto po 900 km wygląda dobrze.Zbieram się w dalsza drogę,akurat jak wpada Wax.Przed Sanokiem zaczyna się rozjaśniać,droga koszmarna dziura na dziurze.Trochę zajmuje mi przejazd przez miasto ,chyba można było prościej.Za Sanokiem zaczynają się spore ścianki,ale ja się cieszę ,że to podjazdy a nie zjazdy .bo bolą mnie nadgarstki i ciężko utrzymać kierownicę.Podjazdy i zjazdy i tak na zmianę do Ustrzyk.Trudy trasy rekompensują piękne widoki.O 6.40 docieram do Ustrzyk D mijam jednak PK i trochę mija zanim go znajduje.Podbijam się o 7.05.Korzystam z wc biorę kanapkę i zapominam o wodzie i pauzie na endomondo.Startuje pięć minut później,mijając przed punktem CRL.Szybko dochodzę dwójkę która mnie wyprzedziła i walczę z podjazdami.Jeden drugi trzeci ,a w nagrodę czwarty.Zatrzymuje się tylko na chwilę ,żeby zdjąć kurtkę ,bo zaczyna przygrzewać słońce.Mijam kultowa tablicę Ustrzyki G.14 km,a potem banery meta 5km,2 km.O 9.13 melduję się na mecie.Zadowolony i szczęśliwy ,że udało mi się dojechać i zrealizować swoje marzenia,a jednocześnie smutny,że kończy się taka wspaniała impreza.Dokładnie tak czułem.Spotykam Roberta Janika i z całego serca dziękuje mu za to ,że mogłem uczestniczyć w maratonie.Ogrom pracy jaki trzeba włożyć w organizację po prostu poraża.Kawał dobrej roboty.

Miłe chwile.Dekoracja.
Teraz czekam już na koszulkę.
Zakończenie.
Open to nie moja kategoria i następny raz wystartuję solo.Bałem się,że nie poradzę sobie od strony organizacyjnej logistycznej i nawigacyjnej z wiadomych powodów.Słusznie.Punkty były bardzo dobrze zaopatrzone(tylko jeden był słaby) na zimno na ciepło do wyboru do koloru.Nie wydałem nawet złotówki na dożywianie.Zajazd Moya na taką ilość zawodników jest oczywiście za mały.
Podziękowania:
-dla Roberta Janika za organizację-wielka sprawa
-dla wszystkich osób na punktach za bezinteresowną pomoc
-dla wszystkich z którymi jechałem choć chwilę w szczególności dla Hipków i Tomka z którymi jechałem najdłużej
-dla forum podrozerowerowe.info za wszystkie informacje i relacje z których korzystałem przygotowując się do maratonu.
Dolegliwości:
-drętwienie dłoni i przegubów nigdy tego nie doświadczyłem
-lekkie obtarcie lewego pośladka,to wina długich spodni ,ale nie chciałem wymieniać przed BBT
-trochę więcej niż zwykle bolało kolano w lewej krótszej nodze
-trochę drętwiał kark(rzadko jeżdżę w kasku) już przeszło
-mrowienie palców i podbicia w stopach już przeszło
Wyniki:
brutto 48,13
16 miejsce w open
34 w generalce
4 miejsce na forum bezcenne
Oczywiście gratulacje dla wszystkich dziewczyn z forum(mam fotkę z dekoracji Kota w szpilkach)

Częstochowska Orbita,czyli jak nie zrobić 6 z przodu.

Sobota, 19 lipca 2014 · Komentarze(1)
Kategoria Maratony.
Skorzystałem z zaproszenia Krzary na CFR i postanowiłem wziąć udział w tegorocznej orbicie DO 2014.Krzysiek już od kilku lat organizuje lokalne maratony.Trasa prowadzi po promieniu dookoła Częstochowy.Zaczynał skromnie od 200 km pętelki,którą co roku wydłużał.W 2012 zorganizował PO(500km),by rok później zejść do 450-tki.Udało mu się pozyskać lokalnych sponsorów i tym sposobem wszyscy uczestnicy mieli zapewnione cztery darmowe posiłki,startówki na rower ,batony i na zakończenie piwko i kiełbaskę z grilla.Ba w tym roku mieliśmy nawet wóz techniczny.Do tegorocznej 500-tki zgłosiło się około 60 osób,z tego 18 osób deklarowało przejechanie całego dystansu.Ja postanowiłem trochę dołożyć i spróbować zrobić 6 z przodu.Dość łatwa trasa(2200 w pionie),prosta nawigacja,w większości dobre drogi i "własne śmieci" to były atuty które miały mi pomóc.Na start zaplanowany tradycyjnie pod "Energetykiem" na 22 docieram 20 minut wcześniej.Jest trochę osób z poprzednich orbit.Proszę Bartka sponsora słodkiego bufetu o odhaczenie. Rozmawiam z DżejBi i Ja Mayca sympatyczną i nierozłączną na orbitach parą.Śmieje się i mówię ,że jeszcze raz spotkamy się na trasie. Mr. Dry pyta czy serio planuje 600?Potwierdzam i pytam ,czy nie "dałby koła" od Brynka.Bartek startuje do południa z Zawiercia (deklaruje przejechanie 200 km) i będzie świeży.Jednak 30 km/h to dla Niego za dużo :)Na starcie organizacyjna wtopa,starujemy parami o 22-giej.Pod "Energetykiem" jeszcze spory ruch,część osób wjeżdża na jezdnię,część na ścieżkę rowerową,a część na chodnik.I trochę nasz 35-osobowy peletonik się rozmył,a przecież taki przejazd przez miasto jest bezcenny.Krzara przybija piątkę tak mocno,że mało co nie spadam z roweru.Korzystam z okazji i zasysam od Niego sporą dawkę pozytywnej energii:)Za miastem formujemy kilkunastoosobowy peleton.Tu jeszcze spokojnie,ale w Kłobucku wpadamy na 43 i tu już nie spadamy poniżej 35/40km/h.Nikt nie narzeka,wszyscy kręcą,aż miło.Ktoś gubi bidon,tylne światło,ale nikt się nie zatrzymuje,dopiero STin ratuje chłopaka.Jedzie się kapitalnie,wrażenia z nocnej jazdy bezcenne.Przed Wieluniem trochę mnie ponosi i wynosi na górkę Grają Lady Back i przypomniały mi się stare dobre czasy:) Na skrzyżowaniu zatrzymują Nas światła.Podjeżdża ProPhet i pyta : czy się na chwilę zatrzymamy?Mówię mu ,że zamierzam tu zrobić dodatkową pętelkę i wracam do Praszki.Wskazuje im jeszcze drogę na 8-kę i życzę powodzenia.Nie zdążyłem na szczęście powiedzieć ,że pierwszy postój planuje w Szczercowie na 170 km :) Mój plan jest prosty.Do dystansu orbity zamierzam wbić klina Wieluń-Rudniki(43)-Praszka(42)-Wieluń(45)-55km i na powrocie Praszka-Wieluń-Rudniki-43 km.To dałoby mi upragnioną 6 z przodu.Na sukces składa się jednak wiele czynników i nie wszystko da się przewidzieć.Jedno jest pewne będę walczył.Póki co wykonałem pierwszą część planu:szybki dojazd do Wielunia,w czym oczywiście pomogła mi grupa.Wjeżdżam na drogę 43.Pogoda jest idealna ciepła noc,gwiazdy.Pachnie latem ,żniwami.Swojsko.Już 10 km za Wieluniem mijam pierwszą czwórkę orbitujących.Widać ominęli Praszkę i pojechali bezpośrednio z Rudnik.Macham do nich i kręcę dalej.2.20 jestem ponownie w Wieluniu.Pierwszy raz mogę zobaczyć dane z licznika 137 km ,średnia 31km/h i 0,5 h szybciej od mojego planu.Wpadam na ósemkę i po 10km dochodzę DżejBi i Ja Mayca.Trochę wystraszyłem Teresę pojawiając się znienacka.Śmieje się przypominając im o tym ,ze mówiłem jeszcze się spotkamy na trasie. Dołuje ich mówiąc że są 53 km w plecy i że dokręciłem dodatkową pętelkę bo marzy się 6 z przodu.Życzę powodzenia i lecę dalej.Przed Szczercowem mijam 3 orbitujących,chyba ktoś złapał gumę.Na stacji jestem przed czwartą.Prawie 180 km i 6 godzin jazdy( 50 min przed swoim rozkładem)Pierwszy raz schodzę z roweru.Korzystam z wc,uzupełniam wodę,biorę naleśnika w kieszeń,rozdaje talon na kawę ,herbatę.mówię chłopakom z wozu tech o osobach na trasie.Tu dubluje 8 orbitujacych:Kojarzę Przemo z dziewczyną i Markona.Uwijam się w 5 minut.Wracam na ósemkę na najnudniejszy odcinek orbity.Przejeżdzam Bełchatów,a później Piotrków Tr.Tu mijam tylko jedną osobę-która mówi ,że jedzie na przylepca(chyba Piter).Trochę gadamy i dalej.Przejazd przez PT.ciągnie się w nieskończoność.Z ulgą pakuje się na 12 i później w Przygłowie skręcam na Przedbórz.Droga wije się wśród pól i lasów.Jedzie się dobrze ,ale zaczyna wiać z południa i to zaczyna przeszkadzać.Na śniadaniu w Przedborzu jestem około 7.30.To mój 270km.Przebieram się ,korzystam z wc,do makaronu i jogurtu domawiam ser,uzupełniam wodę.Jesł tu kilku orbitowiczów.W drogę rusza Krzara i Sikor i ktoś jeszcze,ja tuż za nimi.Uśmiecham się słysząc jak Magnum mówi ,że p...i dalej nie jedzie :) Chwilę później życzę powodzenia Krzyśkowi i zaczynam samotną walkę z wiatrem i samym sobą.Jedzie sie ciężko,dmucha z południa.Nie dość ,że telepie się 20-20parę na godz to jeszcze czuję ,że wiatr wysysa ze mnie siły.Na wiatr mam tylko jeden sposób cierpliwość i wytrwałość,cały czas kręcę. We Włoszczowy mijam dwójkę orbitujących,a kawałek dalej spotykam dobrze trzymającego się siwucha.Narzekamy trochę na wiatr i upał który też zaczyna dawać się we znaki.Miałem okazje porozmawiać chwilę z siwuchem na koniec w altanie i okazało się ,że poszedł na łatwiznę :) i zjechał w Zawierciu do domu.Szkoda,myślę ,że jest w stanie zrobić 500-kę.W Zawadzie Pilickiej jestem 10.50.Witają mnie nieziemskie zapachy.Żartuje mówiąc ,że moge tu zamieszkać na stałe.Na drugie śniadanie risotto z kurczakiem i szklanka chłodnego soku pomidorowego.Po prostu miód w gębie.Ogarniam sie trochę,puszczam e-maila na forum,biore banany i wodę i włączam ponieważ stan baterii pozwala endomondo online.Jestem na żywo.Ruszam w dalszą drogę.Wiatr mam teraz z boku i jest lżej,ale dokucza z kolei upał ponad 30 stopni no i dochodzą górki.Mijam Zawiercie,a w Porębie dubluje 24 orbitowicza nr 21,Ufok tu kończy orbitę.Gdzieś między Siewierzem ,a Tarnowskimi Górami zaczynam jechac wężykiem.Korzystam z zaproszenia Jana z Czarnolasu i nie siadam ,ale kładę się po lipą.Z letargu wyrywają mnie ProPhet i Roland.Wszystko ok jedziesz dalej?Jedźcie zaraz Was dogonię i na 10 minut odlatuję.Pomogło ,czuje jak moc wraca.Jeszcze do sklepu po wysokoprocentowe mleko i butelkę wody gazowanej i w drogę.15.40 jestem w Brynku.zastaje tu 3 osoby z których kojarzę voita- taki świeży czyściutki no ale on dopiero niedawno dołączył do orbutujących.Dojeżdżają Roland i ProPhet których gdzieś minąłem po drodze.To mój 430 km.Wystarczy stąd dojechać do Cz-wy i zrobić 500-kę,ale ja nie idę na łatwiznę.Liczymy wspólnie zostało mi 170 km do 600-tki i 6 godzin kręcenia.Ciężka sprawa,trochę braknie.Postanawiam złapać 8-osobową czołówkę i w Praszce na 510 km zdecydować co dalej.Jem spaghetti z indykiem,piję zimną wodę min.smaruje łańcuch i w drogę.W Kieleczce skręcam na północ i zaczyna pomagać południowy niestety zanikający już wiatr.Jedzie się doskonale,cały czas 30-35 km/h.Za Olesnem mijam wóz tech.który pomaga dziewczynie.macham do Niej ,a ona krzyczy do mnie ,żebym gonił bo juz są niedaleko.Uśmiechnąłem się bo tyle razy już to dzisiaj słyszałem.Przed Gorzowem mijam 7.Mocno zmęczony,ale mówi że wszystko dobrze.Drogi tu kiepskie ,od wiosny coś dłubią,ale postępu nie ma.Jak w końcu wyszykują to Eranis będzie mogła rozwijać tu super prędkości :).W Praszce przeliczam trochę mi braknie czasu.Jadę więc na słodki bufet do Krzepic.Jestem tam około 19.40 o dziwo pierwszy.Mówię Bartkowi,że czołówka pewnie pominęła bufet i pojechali od razu do Cz-wki.Bartek robi mi kawę,pierwszą od klku dni.To straszne wyrzeczenie dla starego kawosza ,ale starałem się jak najlepiej przygotować do startu.Jem trochę ciastek z nieziemskimi konfiturami,czekoladki te które nie pływają :) i o 20 szykuje się do startu.Dojeżdża grupa Bartka (Mr.Dry),no ale oni startowali z Zawiercia.Juz lajtowym tempem do Altany,bo czołówki nie dojdę,a zapasu mam sporo.O 21.20 jestem w altanie i tu zaskoczenie niespodzianka jestem pierwszy.Dostaje trochę braw,od obsługi która o dziwo mnie kojarzy zimnego portera.Dymol spisuje licznik dyst.567 km czas 20.37,brutto 23.20.Brakło niewiele.Sporo straciłem na środkowym odcinku przez wiatr i upał i to zadecydowało.Wypiłem 14 litrów wody i dwa litry mleka.Jestem zadowolony ze startu.Nie osiągnąłem celu ,ale walczyłem do końca.Było blisko.Wiem,że spróbuje znowu :)
Podziękowania dla organizatora Krzyśka ,że ciągle mu si chce :),dla orbitowiczów za obecność,dla sponsorów ,dla wozu technicznego za obecność i wodę :) Fajnie było.Cieszy tez mnóstwo pozytywnych komentarzy po orbicie,a przecież lekko nie było .Ludzie chyba dorośli do takich imprez i żale mają tylko do siebie.Tak trzymać.

Radlin ,czyli uroki jazdy solo.

Niedziela, 29 czerwca 2014 · Komentarze(3)
Kategoria Maratony.

Kolejna impreza ,przetarcie przed najważniejszą imprezą w tym roku.Na maraton dojeżdżam pociągiem w dniu imprezy.W Katowicach poznaję nowego kolegę?,dosiada się także Kurier.W pociągu do Rybnika jem obiad,wspólnie z Jarkiem wsponinamy czadowy MP :). Wysiadamy na stacji Rybnik Towarowy i na rozgrzewkę zaliczamy kilka hopek.W Radlinie załatwiam sprawy organizacyjne i mam okazje pogadać z osobami z forum.O szesnastej idziemy na prezentacje trasy.Organizatorzy informują,że za nic nie odpowiadają,a chwilę później,że rowery można jednak zostawić:)Tak więc część osób na prezentacje idzie z rowerami,a część bez.Po prezentacji runda honorowa,a od 17.30 start pierwszych grup.Startuje o 17.50 w jednej z ostatnich grup.Szybkie tempo od startu i w grupce zostaje 7 osób.Gonimy wcześniejsze grupy,po około 20 km mijam Eranis i Djtronika,którzy zapewne postanowili pojechać swoim tempem.Kilka kilometrów przed wjazdem na "wiślankę"widzę sporą grupę z przodu ostatni raz na tym maratonie.Wpadamy jeszcze wspólnie na drogę do Wisły i chwilę później odjeżdżają mi.Kręcę ile fabryka dała,ale to za mało :)Później przeczytałem,ze to Hipcia namieszała na szpicy.Ktoś odpada,ktoś dociąga i w trójkę wspólnie do Ustronia.Tu na PK jeszcze sporo osób z poprzednich grup.Idę tylko na siku i ponieważ nikt się nie kwapi do Radlina jadę sam.Pierwszy pomiar 5.29 średnia ciut ponad 30km/h.Widzę Hipków.Jem i zakładam ciepłe spodnie(całe 9 min.) I pustki.Nie czuję się pewnie nawigacyjnie na odcinku do "wiślanki" i czekam żeby się z kimś zabrać.Tracę pół godz.i zabieram się z Gustavo i jego kolegą.Nie za wiele to pomogło,bo po 30 km do Ustronia jadę solo.Wybieram inny wariant nawigacyjny:),(przegapiłem strzałkę w prawo).Dochodzę ich w Ustroniu.Ruszamy wspólnie,ale po około 30 km zostaję sam.Gustavo chyba zostaje do pomocy koledze.6.20 jestem w Radlinie.Już nie ma o co walczyć.Jem przebieram się i przed 7 ruszam,z nastawieniem,żeby około 13 skończyć.Większość trasy solo,kawałek z nr.63.Jedzie się dobrze,aż do m.Godów.Tu nie wiem dlaczego pojechałem na Skrzyszów i Wodz..Śląski.Tu nie miałem problemów z nawigacją,dwa razy przejechałem ten odcinek sam,nie czułem się zmęczony.Zasugerowałem się dwoma osobami które jechały przede mną?Nie potrafię tego wytłumaczyć.Kosztowało mnie to dodatkowe 20 km i (godz.w plecy) i trochę nerwów.Jazda siadła,więcej czasu poświęciliśmy na szukanie drogi niż kręcenie.Kończę maraton około 14.Czas jazdy 18.01godz.brutto 20.05 h.
Ze startu jestem zadowolony .Trasa trudna i bardzo wymagająca,ale ja lubię podjazdy.Sporym utrudnieniem był też bardzo mocny wiatr na "wiślance" i na odcinku do Cieszyna.Dziwnie ułożył mi się ten maraton. Większość trasy jechałem solo,ale na to duży wpływ miało losowanie grup.Zaliczę jeszcze jedną 500 w lipcu i być może przeniosę się do kategorii solo.Mało skorzystałem na jeździe w grupie i coś mi mówi ,że tak będzie lepiej.
.Zaliczyłem wpadki nawigacyjne bo to jest nieuniknione bez gps,ale trasa była dobrze oznakowana i można ją było przejechać bez wpadek.Wpadki wynikały też z tego ,że pierwsza pętla była w nocy i dużo można wtedy przeoczyć.Jedzenie słabe,bułki często suche,powinny być z czymś "mokrym". Bogracz to nie jest jedzenie dla zawodników.Lepsza byłaby pomidorowa z makaronem.
Ślad ciut krótszy bo padła bateria w telefonie.

Maraton Podróżnika,czyli nawigacyjny Armagedon.

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(4)
Kategoria Maratony.

Dla mnie ten maraton był okazją do poznania wielu ludzi z forum i bikerów z czołówki BS. Któż nie chciałby poznać Wilka,Transatlantyka ,Waxa,Kota,Eranis,siąść na kole Kurierowi.To było niesamowite przeżycie i bardzo udana impreza,kto wie czy nie lepsza od zbliżającego się BB-touru.Na maraton docieram w piątek wieczorem.Dojeżdżam rowerem z pobliskich Siedlec.Raz pytam o drogę i od miejscowej babki na pytanie o miejscowość 3 km dalej dowiaduję się ,że nie wie,:).Wieczorem mam okazję poznać i pogadać z kilkoma osobami.Kładę się przed 23 i śpię do 4 .O szóstej jem śniadanie.Olo podejrzliwie zerka na moje musli z maślanką :) Przed ósmą zbieramy się przed kościołem w Skrzeszewie,dzielimy się zupełnie przypadkowo na trzy grupy.Od początku zakładam jazdę w grupie,bo trasa jest trudna nawigacyjnie.W dzień jeszcze ujdzie ,ale w nocy bez nawigacji to mnie przerasta.Pierwsze 90km jadę w grupie Wilka,który stara utrzymać zakładane tempo 25 km/h.To niewykonalne,bo grupy są mocne,większość uczestników jeździ około 30km/h.I tak przed Serokomlą Transatlantyk rzuca hasło jedziemy szybciej.W sposób naturalny tworzy się podział na grupy.Z przodu 35-40km/h ,z tyłu 25km/h.I tak ze 100 km do Bychawy jadę miedzy czubem ,a drugą grupą.Z przodu dobre, trochę rwane tempo,ale to jest charakterystyczne dla szosowców.W Bychowie trochę za długi postój i później z 15 minut nie mogę złapać rytmu.Ten odcinek do Szczebrzeszyna przepiękny,dodatkową atrakcją 9% podjazd pod Komodziankę.Na rynku pamiątkowa fotka z Waxem i Kotami,a później dobry obiad w zajeździe Klemens.Bardzo długa przerwa obiadowa i na chwilę grupy się połączyły.Zapada noc i po zakupach w Nieliszu staram się trzymać blisko czuba ,żeby się nie zgubić.Bez nawigacji trudno byłoby mi znaleźć drogę.a z komunikacją słowną mam czasami problemy :) Grupy się tasują i w końcu wspólnie z BB-tourowcem przejeżdżam spory nocny odcinek aż do Łęcznej.Tu trochę zamieszania ze znalezieniem miejsca na postój.Zmieniam koszulkę,skarpety i dobieram trochę jedzenia.Zostawiam drożdżówki na ostatni postój.Noc mija spokojnie,nawiguje w grupie lub za światełkami.Zatrzymujemy się jeszcze raz kilkunastoosobową grupą na stacji benzynowej w Parczewie.Trzymam się czuba ,aż do Międzyrzecza P.Tu gubię grupę na skrzyżowaniu i czekam na Wilka.Już wspólnie z Kotami ,Keto i Gabrielem kończymy maraton przed siódmą.Czas brutto około 22,50min.Przed nami tylko Turysta który zdecydował się na samotną jazdę. Grupka która mi zniknęła zatrzymała sie jeszcze na stacji benzynowej i przyjechała po Nas.Bardzo udana impreza dla mnie.Poznałem fajnych ludzi,zaliczyłem kwalifikacje do BB-tour,sprawdziłem swoją formę.Drogi były miejscami kiepskie,ale to mi nie przeszkadzało.Większy kłopot sprawiała mi nawigacja.Przerażała mnie myśl,że zostanę sam na trasie bez gps.Rower trochę ucierpiał,rozwaliłem prawie nową oponę maraton racer.Kondycyjnie i fizycznie zniosłem maraton doskonale.Mały kryzys energetyczny dopadł mnie przed końcem, moje drożdżówki zostały w samochodzie ,ale Michał miał wtedy ważniejsze rzeczy do roboty.Podziękowania dla wszystkich uczestników i organizatorów.Super impreza.Hansglopke dzięki za podwiezienie do Koluszek.Kolej przeszła samą siebie.Trochę ponad 100 km przejechałem w 3,5 godz.:)
Baza Maratonu Podróżnika.
Kościół w Skrzeszewie.przygotowania do startu.