MRDP, czyli szlakiem Biedronek i tysiąca i jednej dziury.
Czwartek, 24 sierpnia 2017
· Komentarze(0)
Kategoria Maratony.
Jurgów-Głodówka-Stryszawa-Istebna-Kietrz-Głuchołazy-Złoty Stok-Stronie Śl.-Międzylesie-Kudowa Zdrój-Radków.
MRDP III
Budzę się parę minut po 6-tej. Pobolewa kark, dochodzi ból przy pochylaniu głowy przód tył. Jem zupki na śniadanie, ogarniam się i po 7-mej ruszam. Słonecznie, ale na razie rześko i zimno. To nie problem, bo czeka na rozgrzewkę podjazd w Brzegach którego nie lubię ze względu na dziury. Na świeżo i w dzień idzie to sprawnie. Zaliczam pk na Głodówce i wymieniam lokalizator na nowy. Sprawnie i szybko przez Zakopane, a w Czarnym Dunajcu robię sobie sweet day z okazji półmetka.Smakuje wybornie, no ale niestety kończy się tak jak było do przewidzenia :) Garść cyferek po 5-ciu dniach jazdy:1680 km,czas jazdy 76 h,avg. 23,5 km/h w pionie 12 tys. sen około 15 godzin. To pozwala mi planować ukończenie maratonu na 9 dni. Jest bezpieczny zapas kilometrów, żeby wyrobić się w limicie. Dalej w drogę: Jabłonka, Krowiarki i ta koszmarna remontowana droga do Stryszawy, a stąd tylko rzut beretem do moich rodzinnych stron :) Sentymenty i kremówki muszą zaczekać, trzeba trzaskać kilometry, choć lepiej tu pasuje słowo orać. Pogoda dopisuje i widoki w Beskidzie Żywieckim i Śląskim przepiękne, nastrój psują zakorkowane drogi, niby "kultowy" podjazd w Szare, jedyny podjazd który robię z buta i koszmarny kawałek bruku przed Koniakowem. Na koniec bardzo udanego dnia robię rekordowe zakupy za 11,99 zł w Goleszowie. Mam zajawkę na słone i testom na przydatność rowerową zostają poddane krakersy. Otwieram paczkę i kilka ląduje w kieszonce. Biorę jednego, łamie się, próbuje z następnym podobnie. Po chwili w kieszonce ma mąkę krakersową. Podbieram kolejne krakersiki z opakowania i przekładam do lewej ręki, tak sobie będę podbierał po jednym. Ściskam delikatnie, ale telepie na dziurach i ściskam mocniej trach i już nie ma połowy, a po chwili zostaje wspomnienie. Biorę tą paczuszkę do lewej ręki, w dogodnej chwili sięgam prawą. Pomysł wydaje się dobry do momentu kiedy na zjeździe rower zaczyna podskakiwać na dziurach i obserwuje w świetle latarki jak kaskada ciasteczek ląduje na drodze. Daje spokój i resztki chowam do kurtki. Zapowiada się ciężka noc. Boli mnie kark, nadgarstki, tyłek, popękane wargi i kolana.To w sumie jest dość komfortowa sytuacja, bo nie muszę skupiać się na jednym bólu, wybieram sobie raz to raz tamto. Najgorzej doskwiera kark, jakoś tak nie ogarniam na raz drogi i podglądu garmina i muszę kiwać głową co jest dość bolesne. W środku nocy próbuje masaży, na chwilę się kładę i chyba ciut przysypiam. Niewiele to daje, więc dalej jadę stosując zasadę kryzys rowerem zwalczaj. Tak się rozochociłem tym kręceniem, że mylę pk Głuchołazy z Głubczycami i już o 4.30 puszczam sms-a. Ha ha nie ma tak dobrze trzeba jeszcze 50 kilosów dokręcić. Śniadanie o 7-ej w Głuchołazach, sałatka jarzynowa, pasztet i pomidory, a na deser ciastka, oczywiście z mlekiem. Kibice się wycwanili i taka chwila przerwy to dla nich nie lada gratka, zaczynają bombardowanie sms-we. To właściwie jedyna chwila kiedy można było przez moment popisać. Jadę dalej lekko rozleniwiony, słonko przygrzewa, wszystko mnie napiernicza i w pewnym momencie mam dość. Pełno tu pól, a na nich takich wielkich okrągłych beli słomy. Wybieram sobie jedną, nie marudzę, że to nie siano rozkładam kurtkę i walę się na stertę rzepakowej słomy. 1,5 godziny snu i jestem jak nowo narodzony. Nic nie boli, kilka razy macam kark , czy to aby na pewno mój?! Takie to cuda czyni rzepakowa słoma :) W Paczkowie ładuje kolejną paczkę do garmina, zostało trochę ponad 1100 km, toż to można machnąć w 48 h :) Złoty Stok, Stronie, a później ogrom stresu bo droga przez Puchaczówkę zamknięta. Na przełęcz bez problemu, a na zjeździe przemykam niepostrzeżenie remontowany odcinek. Podjazdy nie są problemem tu najgorzej idą koszmarnie dziurawe zjazdy. Każda cząstka ciała, roweru musi wiedzieć, że byłeś w Sudetach.
W Różance muszę podładować komórkę u życzliwych ludzi, żeby potwierdzić nocleg i pierwsze co dostaje to szklankę kompotu, a chwilę później następną. Przez głowę przemyka myśl: jak Ty wyglądasz? Chyba wzbudzasz litość?! Wszyscy których spotkałem na trasie wyglądali na zajechanych, ale ja przecież wyglądam znakomicie:) Końcówka dnia to przejazd odludnymi przygranicznym terenami, a następnie podjazd z Kudowy na Szczeliniec W. Tu przypuszczam forumowi kibice wspierają mnie dopingiem, ale już ciemnawo i nie wiem kto? Męczący zjazd do Radkowa, bo ruch duży, przeszkadzają samochodowe światła i w końcu zasłużony odpoczynek. W planach powinienem już być po górkach za Zgorzelcem przed Gubinem to jest 250 km w plecy i szykować się do finiszu:) Plany to dobra rzecz. Tam na górze pewnie maja niezły ubaw :)
MRDP III
Budzę się parę minut po 6-tej. Pobolewa kark, dochodzi ból przy pochylaniu głowy przód tył. Jem zupki na śniadanie, ogarniam się i po 7-mej ruszam. Słonecznie, ale na razie rześko i zimno. To nie problem, bo czeka na rozgrzewkę podjazd w Brzegach którego nie lubię ze względu na dziury. Na świeżo i w dzień idzie to sprawnie. Zaliczam pk na Głodówce i wymieniam lokalizator na nowy. Sprawnie i szybko przez Zakopane, a w Czarnym Dunajcu robię sobie sweet day z okazji półmetka.Smakuje wybornie, no ale niestety kończy się tak jak było do przewidzenia :) Garść cyferek po 5-ciu dniach jazdy:1680 km,czas jazdy 76 h,avg. 23,5 km/h w pionie 12 tys. sen około 15 godzin. To pozwala mi planować ukończenie maratonu na 9 dni. Jest bezpieczny zapas kilometrów, żeby wyrobić się w limicie. Dalej w drogę: Jabłonka, Krowiarki i ta koszmarna remontowana droga do Stryszawy, a stąd tylko rzut beretem do moich rodzinnych stron :) Sentymenty i kremówki muszą zaczekać, trzeba trzaskać kilometry, choć lepiej tu pasuje słowo orać. Pogoda dopisuje i widoki w Beskidzie Żywieckim i Śląskim przepiękne, nastrój psują zakorkowane drogi, niby "kultowy" podjazd w Szare, jedyny podjazd który robię z buta i koszmarny kawałek bruku przed Koniakowem. Na koniec bardzo udanego dnia robię rekordowe zakupy za 11,99 zł w Goleszowie. Mam zajawkę na słone i testom na przydatność rowerową zostają poddane krakersy. Otwieram paczkę i kilka ląduje w kieszonce. Biorę jednego, łamie się, próbuje z następnym podobnie. Po chwili w kieszonce ma mąkę krakersową. Podbieram kolejne krakersiki z opakowania i przekładam do lewej ręki, tak sobie będę podbierał po jednym. Ściskam delikatnie, ale telepie na dziurach i ściskam mocniej trach i już nie ma połowy, a po chwili zostaje wspomnienie. Biorę tą paczuszkę do lewej ręki, w dogodnej chwili sięgam prawą. Pomysł wydaje się dobry do momentu kiedy na zjeździe rower zaczyna podskakiwać na dziurach i obserwuje w świetle latarki jak kaskada ciasteczek ląduje na drodze. Daje spokój i resztki chowam do kurtki. Zapowiada się ciężka noc. Boli mnie kark, nadgarstki, tyłek, popękane wargi i kolana.To w sumie jest dość komfortowa sytuacja, bo nie muszę skupiać się na jednym bólu, wybieram sobie raz to raz tamto. Najgorzej doskwiera kark, jakoś tak nie ogarniam na raz drogi i podglądu garmina i muszę kiwać głową co jest dość bolesne. W środku nocy próbuje masaży, na chwilę się kładę i chyba ciut przysypiam. Niewiele to daje, więc dalej jadę stosując zasadę kryzys rowerem zwalczaj. Tak się rozochociłem tym kręceniem, że mylę pk Głuchołazy z Głubczycami i już o 4.30 puszczam sms-a. Ha ha nie ma tak dobrze trzeba jeszcze 50 kilosów dokręcić. Śniadanie o 7-ej w Głuchołazach, sałatka jarzynowa, pasztet i pomidory, a na deser ciastka, oczywiście z mlekiem. Kibice się wycwanili i taka chwila przerwy to dla nich nie lada gratka, zaczynają bombardowanie sms-we. To właściwie jedyna chwila kiedy można było przez moment popisać. Jadę dalej lekko rozleniwiony, słonko przygrzewa, wszystko mnie napiernicza i w pewnym momencie mam dość. Pełno tu pól, a na nich takich wielkich okrągłych beli słomy. Wybieram sobie jedną, nie marudzę, że to nie siano rozkładam kurtkę i walę się na stertę rzepakowej słomy. 1,5 godziny snu i jestem jak nowo narodzony. Nic nie boli, kilka razy macam kark , czy to aby na pewno mój?! Takie to cuda czyni rzepakowa słoma :) W Paczkowie ładuje kolejną paczkę do garmina, zostało trochę ponad 1100 km, toż to można machnąć w 48 h :) Złoty Stok, Stronie, a później ogrom stresu bo droga przez Puchaczówkę zamknięta. Na przełęcz bez problemu, a na zjeździe przemykam niepostrzeżenie remontowany odcinek. Podjazdy nie są problemem tu najgorzej idą koszmarnie dziurawe zjazdy. Każda cząstka ciała, roweru musi wiedzieć, że byłeś w Sudetach.
W Różance muszę podładować komórkę u życzliwych ludzi, żeby potwierdzić nocleg i pierwsze co dostaje to szklankę kompotu, a chwilę później następną. Przez głowę przemyka myśl: jak Ty wyglądasz? Chyba wzbudzasz litość?! Wszyscy których spotkałem na trasie wyglądali na zajechanych, ale ja przecież wyglądam znakomicie:) Końcówka dnia to przejazd odludnymi przygranicznym terenami, a następnie podjazd z Kudowy na Szczeliniec W. Tu przypuszczam forumowi kibice wspierają mnie dopingiem, ale już ciemnawo i nie wiem kto? Męczący zjazd do Radkowa, bo ruch duży, przeszkadzają samochodowe światła i w końcu zasłużony odpoczynek. W planach powinienem już być po górkach za Zgorzelcem przed Gubinem to jest 250 km w plecy i szykować się do finiszu:) Plany to dobra rzecz. Tam na górze pewnie maja niezły ubaw :)