Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony.

Dystans całkowity:11385.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:449:54
Średnia prędkość:25.31 km/h
Maksymalna prędkość:71.90 km/h
Suma podjazdów:77250 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:669.72 km i 26h 27m
Więcej statystyk

MRDP, czyli szlakiem Biedronek i tysiąca i jednej dziury.

Sobota, 26 sierpnia 2017 · Komentarze(1)
Kategoria Maratony.
Radków-Głuszyca-Lubawka-Świeradów Zdr.-Zgorzelec-Ruszów-Nowe Czaple -Brody -Cybinka -Sarbinowo - Osinów -Szczecin-Międzyzdroje-Kołobrzeg-Ustka-Krokowa-Rozewie
MRDP IV
Pobudka o 7-ej, komórka i power bank podładowane przez noc. To musi wystarczyć do mety, bo to mój ostatni nocleg. Nie śpieszę się, bo nie ma gdzie!
Jem normalne śniadanie, zadbali tu o mnie niesamowicie. Dostałem nawet płatki z ciepłym mlekiem. Dobre normalne jedzenie, piękna pogoda i życzliwi ludzie nastrajają mnie optymistycznie, ha ha bojowo. Startuje. Godzinę później mijam M. Dudę, a kawałek dalej jadących na powitanie M. Kabata i kolarza w stroju BBT. Za Głuszycą dzieje się coś co nigdy nie powinno się stać. Wypina się garmin i mimo zabezpieczenia ląduje na poboczu. Zabezpieczenie to smycz (nitka) z telefonu. Puszcza metalowe kółeczko łącznikowe które łączy uchwyt z nitką. Wow, na tym kółeczku to można powiesić słonia, takie to dziury musieliśmy znosić. Resztki włosów jeżą mi się na głowie, podnoszę garmina i nie patrzę tylko obmacuje. Chyba cały, wymieniam kółko. Nie patrzę, wpinam w uchwyt. Ruszam cały się gotuje, zerkam chyba dobrze. Tak dobrze i kamień spadł mi z serca. Tu do mety nie możesz być niczego pewny, wszytko się może zdarzyć. Zaglądam na chwilę do serwisu rowerowego w Kowarach. Czyszczę i smaruje napęd. Jutro niedziela, a serwis na promie planuje objechać w nocy. Świeradów Zdr. to już końcówka gór na maratonie, ostatnie zjazdy i cudowne widoki. Bardzo udany miałem ten górski kawałek na maratonie, świetnie się jechało i pogoda dopisała.
Po dobrym śniadaniu postanowiłem odpocząć od sklepowego jedzenia. Inwestuje w siebie. Zamawiam obiad w knajpie. Zupę odpuszczam bo mają tylko rosół, ale na drugie udaje się wynegocjować wielki półmisek makaronu, filet i surówki. Nareszcie dobre rowerowe jedzenie, to czego najbardziej mi brakowało. W Zgorzelcu spotykam na chwilę W.Jańczaka. Przejazd wzdłuż Nysy jest zamknięty (festiwal) i niestety muszę dreptać 2-3 km z buta. Ścisk, hałas, wyziewy z grilla ciekawy sposób na spędzanie wolnego czasu. W Ruszowie na pk30 małe podsumowanie dnia-240 km po 12 godzinach jazdy. Świetnie to poszło, optymistycznie patrzę w przyszłość i zmieniam nastawienie na bardziej bojowe. Zakupy na noc w małej zapomnianej mieścinie, wybór żaden, a ceny z kosmosu. Nadchodzi noc, mroczna, burzowa, taka z sennych koszmarów. Do pk. w Nowe Czaple idzie jeszcze w miarę sprawnie z krótką przerwą na przeczekanie burzy. Koło północy zaczyna się piekło, piekło lubińskich bruków. Droga jest mokra po opadach,dziury są jak kratery na Marsie. Próbuje z lewej, prawej, środkiem, takim małym piaszczystym wężykiem koło drogi. Wszędzie jest źle. Głowa telepie się na karku, czuje jakby przystawiono mi młot pneumatyczny do kasku. Ból jest nieznośny, sięga głęboko tam gdzie jeszcze nigdy nie byłem. I nagle przerwa-asfalt. Cudownie, jest wspaniale, rozpędzasz się by po chwili wpaść w kolejną brukową przecinkę. Beznadziejny kawałek, zniechęcenie i taka ogólna bezradność. Ile walczyłem!? godzinę,dwie? W końcu przerwa na przystanku masaż i krótka drzemka. 35 km w 4,5 godziny to mój rekord na tym maratonie:)
Odchodzi problem z objazdem, jadę na prom w Połęcku. Tu punkt serwisowy ma T. Ignasiak. Mój napęd jest w doskonałym stanie, dodaję tylko trochę smaru. Chwilę czekam na prom, w międzyczasie budzi się Tomek i częstuje gorącą herbatą z miodem. Teraz ma być już z górki,znaczy płasko z wiatrem w plecy i po dobrym asfalcie. Po tym co przejechałem to już wszystko będzie autostradą:)  Za promem jeszcze kawałek misz-maszu, a później czuję, że jadę na szosówce. Trójka nie schodzi z licznika, a czasami nieśmiało wskakuje czwórka. Chrum-brum,stuk-puk, za dobrze szło, coś strzela w napędzie. Łożyska? Może dostała się woda? Równo kręcę jest ok, przy zmianie rytmu trzaski. Zobaczymy jak to się rozwinie. Myk, myk mijają kolejne pk. Hop siup i już Szczecin. Szybko poszło i trochę odbudowałem się po tej koszmarnej nocy. Miłe spotkanie z kibicami H.Świerczyńskim i dwoma nieznanymi osobami w strojach BBT, można chwilę pogadać i zrobić komfortowe zakupy. Szybko się zbieram, bo noga podaje, wiatr z zachodu to trzeba korzystać. Do Wolina szybko i bez problemów i tu już po zmroku wjeżdżam na ruchliwą DK3. Ruch jest duży, tiry grzeją ponad 100 km/h i rzuca mnie kilka razy jak piórko. Czuje się niepewnie między jezdnią, a stalowymi barierkami. Jakoś tak ciężko utrzymać się na rowerze w pasie technicznym. Robię chwilę przerwy i to pomaga. Tak trochę na raty dociągam do zjazdu na Międzyzdroje. Ładuje ostatnią paczkę do garmina, niecałe 350 km. Ha ha, tak sobie pomyślałem, że to całkiem blisko :) Tysiące zamieniły się w setki, setki zamienią się w dziesiątki, po południu powinienem dojechać, jak dobrze pójdzie. Najważniejsze to przejechać ten turystyczny odcinek do Mielna w nocy. Reszta jakoś pójdzie. Dobrze idzie do Trzebiatowa, zamula , ale jakoś idzie. Na jednym z takich ozdobnych rond haczę tylnym kołem o kostkę. Kontrolowany upadek: obijam lewe kolano i lewy nadgarstek. Boli jak zawsze i da się żyć, ale wmieszała się w to wszystko prawa ręka i wybijam kciuk. Konkretnie boli. Każde kliknięcie w klamkomanetkę będzie przypominało: po co ci to było?! Trafia się leśna wiata to korzystam.Spartańskie warunki: twarda ława, zimno, długo się nie pośpi, a może wcale. Boli jakby mniej, a może mniej się czuje. Kołobrzeg o 6-ej, Ustka o 12-ej, jeszcze nie jest tak źle. W końcu zamulanie przechodzi w bunt, organizm mówi dość i już. Nie pojedziesz, bo wystarczy nie postoisz, bo wszystko boli, nie pośpisz, bo jednak adrenalina wciąż trzyma. Małe przekupstwo, zakupy w sklepie trochę słodkiego, ciut słonego, chwila przerwy. Wystarczy ,żeby pomarzyć o domku, dzbanuszku świeżo zaparzonej czarnej herbaty, o kapciach. Ha ha. Powoli ruszam, nic nie jest lepiej i znowu zaczyna strzelać napęd. Jak utrzymać ,te spuchnięte opadające powieki!? Patrzę na garmina 60 km do końca, daleko. Zajebiście daleko. I wtedy wpadam w dziurę i łapię gumę.Wkurzyłem się mocno, tyle km.przejechać, tysiące dziur ominąć i tu, teraz złapać gumę. Łapię dętkę, zamiast łyżek wtyczka od ładowarki i już się pompka grzeje. I poniosło mnie, J.Żarnowieckie,ostatnie "góry" nad morzem i ten cudowny kawałek bruku na koniec. I jest czeka, miła, empatyczna, sympatyczna "maratonowa maskotka":)  Młodzi mówią cool ha, ha. Przyniosła mi szczęście, mnie i wielu innym.
No i możecie wierzyć lub nie fajnie było.

MRDP, czyli szlakiem Biedronek i tysiąca i jednej dziury.

Czwartek, 24 sierpnia 2017 · Komentarze(0)
Kategoria Maratony.
Jurgów-Głodówka-Stryszawa-Istebna-Kietrz-Głuchołazy-Złoty Stok-Stronie Śl.-Międzylesie-Kudowa Zdrój-Radków.
MRDP III
Budzę się parę minut po 6-tej. Pobolewa kark, dochodzi ból przy pochylaniu głowy przód tył. Jem zupki na śniadanie, ogarniam się i po 7-mej ruszam. Słonecznie, ale na razie rześko i zimno. To nie problem, bo czeka na rozgrzewkę podjazd w Brzegach którego nie lubię ze względu na dziury. Na świeżo i w dzień idzie to sprawnie. Zaliczam pk na Głodówce i wymieniam lokalizator na nowy. Sprawnie i szybko przez Zakopane, a w Czarnym Dunajcu robię sobie sweet day z okazji półmetka.Smakuje wybornie, no ale niestety kończy się tak jak było do przewidzenia :)  Garść cyferek po 5-ciu dniach jazdy:1680 km,czas jazdy 76 h,avg. 23,5 km/h w pionie 12 tys. sen około 15 godzin. To pozwala mi planować ukończenie maratonu na 9 dni. Jest bezpieczny zapas kilometrów, żeby wyrobić się w limicie. Dalej w drogę: Jabłonka, Krowiarki i ta koszmarna remontowana droga do Stryszawy, a stąd tylko rzut beretem do moich rodzinnych stron :) Sentymenty i kremówki muszą zaczekać, trzeba trzaskać kilometry, choć lepiej tu pasuje słowo orać. Pogoda dopisuje i widoki w Beskidzie Żywieckim i Śląskim przepiękne, nastrój psują zakorkowane drogi, niby "kultowy" podjazd w Szare,  jedyny podjazd który robię z buta i koszmarny kawałek bruku przed Koniakowem. Na koniec bardzo udanego dnia robię rekordowe zakupy za 11,99 zł w Goleszowie. Mam zajawkę na słone i testom na przydatność rowerową zostają poddane krakersy. Otwieram paczkę i kilka ląduje w kieszonce. Biorę jednego, łamie się, próbuje z następnym podobnie. Po chwili w kieszonce ma mąkę krakersową. Podbieram kolejne krakersiki z opakowania i przekładam do lewej ręki, tak sobie będę podbierał po jednym. Ściskam delikatnie, ale telepie na dziurach i ściskam mocniej trach i już nie ma połowy, a po chwili zostaje wspomnienie. Biorę tą paczuszkę do lewej ręki, w dogodnej chwili sięgam prawą. Pomysł wydaje się dobry do momentu kiedy na zjeździe rower zaczyna podskakiwać na dziurach i obserwuje w świetle latarki jak kaskada ciasteczek ląduje na drodze. Daje spokój i resztki chowam do kurtki. Zapowiada się ciężka noc. Boli mnie kark, nadgarstki, tyłek, popękane wargi i kolana.To w sumie jest dość komfortowa sytuacja, bo nie muszę skupiać się na jednym bólu, wybieram sobie raz to raz tamto. Najgorzej doskwiera kark, jakoś tak nie ogarniam na raz drogi i podglądu garmina i muszę kiwać głową co jest dość bolesne. W środku nocy próbuje masaży, na chwilę się kładę i chyba ciut przysypiam. Niewiele to daje, więc dalej jadę stosując zasadę kryzys rowerem zwalczaj. Tak się rozochociłem tym kręceniem, że mylę pk Głuchołazy z Głubczycami i już o 4.30 puszczam sms-a. Ha ha nie ma tak dobrze trzeba jeszcze 50 kilosów dokręcić. Śniadanie o 7-ej w Głuchołazach, sałatka jarzynowa, pasztet i pomidory, a na deser ciastka, oczywiście z mlekiem. Kibice się wycwanili i taka chwila przerwy to dla nich nie lada gratka, zaczynają bombardowanie sms-we. To właściwie jedyna chwila kiedy można było przez moment popisać. Jadę dalej lekko rozleniwiony, słonko przygrzewa, wszystko mnie napiernicza i w pewnym momencie mam dość. Pełno tu pól, a na nich takich wielkich okrągłych beli słomy. Wybieram sobie jedną, nie marudzę, że to nie siano rozkładam kurtkę i walę się na stertę rzepakowej słomy. 1,5 godziny snu i jestem jak nowo narodzony. Nic nie boli, kilka razy macam kark , czy to aby na pewno mój?! Takie to cuda czyni rzepakowa słoma :)  W Paczkowie ładuje kolejną paczkę do garmina, zostało trochę ponad 1100 km, toż to można machnąć w 48 h :) Złoty Stok, Stronie, a później ogrom stresu bo droga przez Puchaczówkę zamknięta. Na przełęcz bez problemu, a na zjeździe przemykam niepostrzeżenie remontowany odcinek. Podjazdy nie są problemem tu najgorzej idą koszmarnie dziurawe zjazdy. Każda cząstka ciała, roweru musi wiedzieć, że byłeś w Sudetach.
W Różance muszę podładować komórkę u życzliwych ludzi, żeby potwierdzić nocleg i pierwsze co dostaje to szklankę kompotu, a chwilę później następną. Przez głowę przemyka myśl: jak Ty wyglądasz? Chyba wzbudzasz litość?! Wszyscy których spotkałem na trasie wyglądali na zajechanych, ale ja przecież wyglądam znakomicie:) Końcówka dnia to przejazd odludnymi przygranicznym terenami, a następnie podjazd z Kudowy na Szczeliniec W. Tu przypuszczam forumowi kibice wspierają mnie dopingiem, ale już ciemnawo i nie wiem kto? Męczący zjazd do Radkowa, bo ruch duży, przeszkadzają samochodowe światła i w końcu zasłużony odpoczynek. W planach powinienem już być po górkach za Zgorzelcem przed Gubinem to jest 250 km w plecy i szykować się do finiszu:) Plany to dobra rzecz. Tam na górze pewnie maja niezły ubaw :)

MRDP, czyli szlakiem Biedronek i tysiąca i jednej dziury.

Wtorek, 22 sierpnia 2017 · Komentarze(0)
Kategoria Maratony.
MRDP II
Lubaczów - Radymno - Ustrzyki Górne - Nowy Żmigród - Banica - Muszyna -Stary Sącz - Jurgów.
Budzę się skoro świt. Kark dalej pobolewa, ale mogę nim skręcać ciut więcej niż wczoraj. Przebieram się w nowe ciuchy, wyrzucam stare skarpety, jem ciepłe zupkowe śniadanie :)  Mały przepak, smarowanie łańcucha i w międzyczasie odpalam garmina. Po 6 jestem gotowy do drogi. Dojeżdżam do trasy i wyłącza się garmin. Zmieniam baterie i nic, nie ma śladu. Pokazuje się tylko ślad dojazdu. Resetuje go kilka razy, wysuwam i wsuwam ponownie kartę pamięci i nic. Próbuje ustalić przyczynę i ogarnąć temat. Cały czas stoję na skrzyżowaniu i podchodzi do mnie starsza pani. Mówi , że obserwuje mnie od samego rana. Co się stało i czemu tak macham tymi rękoma? :)  Mówię , że mam problem z nawigacją i zastanawiam się co zrobić. Zaprasza mnie do siebie na herbatę i mogę się tu trochę ogrzać. Częstuje swojskimi pomidorami i ogórkami domowej roboty. To było bardzo miłe i sympatyczne. Dziękuję.
Pada na kartę. Trzeba wymienić i wgrać na nowo pliki. Kartę kupuję w Media, a pliki próbuje wgrać w miejskiej bibliotece. Nie za bardzo ogarniam kompa w tej bibliotece i nie wiem czy zrobiłem to poprawnie. Już w domu okaże się, że zabrałem ze sobą trzy robale :) W każdym razie garmin nie czyta nowej karty, ale odpalam na raty starą. Postanawiam na razie jechać, a w Przemyślu ostatnim cywilizowanym miejscu przed Bieszczadami spróbować jeszcze raz. W rynku szukając serwisu rowerowego wpadam do apteki. Altaziaja przynosi chwilową ulgę na kark. W serwisie przyjmują mnie życzliwie. Próbuje tu ponownie przenieść pliki na kartę i nic. Wychodzi, że to problem z połączeniem z garminem, a nie z kartą. Zostaje więc przy starej karcie i garminie który w każdej chwili może strzelić focha. Pół dnia w plecy, to już są spore straty. Po 17-tej z duszą na ramieniu i pełen obaw opuszczam przepiękny Przemyśl. W Ustrzykach D. robię zakupy na noc. Pod sklepem mnóstwo natrętnych lokalsów oferuje alkohol i papierosy. Nie mogę w spokoju zjeść:ustawia się kolejka i każdy musi zapytać czy czegoś nie potrzebuje? W końcu bluzgi i dają spokój. Inaczej się nie da. Pk12 pod Caryńską o 23-ej. Wychodzi, że od rana przejechałem 160 km, pocieszam się, że teraz będzie tylko lepiej. Po północy zatrzymuję się na szczycie podjazdu, coś ociera o obręcz. Robię kilka kółeczek w lewo , prawo, coś tam poprawiam i wychodzi , że jest dobrze. Stoję na środku drogi otoczony lasem zadupie totalne, patrzę przed siebie potem do tyłu i widoki podobne. Ha kurna do przodu,czy do tyłu? Zerkam na kompas, no ale tu pełno serpentyn, odpalam telefon-brak zasięgu. Ha jak nie wiesz co zrobić: to najlepiej zapytać kogoś o drogę:) No i jedzie babka samochodem, zatrzymuje się: jedzie pani z Ustrzyk? Tak. Nie za zimno na rower? Bywało gorzej. Ha ha to był jedyny samochód jaki mijał mnie w nocy w Bieszczadach :) Cisza,spokój, rześkie powietrze i temp.3-5 stopni takie to luksusy miałem na beskidzkiej pętli. Nad ranem minąłem zadowolonego i uśmiechniętego wielkiego podróżnika Emesa :)  W Nowym Żmigrodzie zakupy i śniadanie w wiadomym sklepie (13,95 zł to nie był rekord) i tu niestety stwierdzam, że wcięło mi buteleczkę smaru i trzeba gdzieś wstąpić po drodze. No i niespodzianka podjeżdża Tomek, znak,że nie tylko ja mam problemy. W drodze do Gorlic mijam walczącego z folią NRC Wigora, niesamowicie walczącego Roberta z BS ( pozycje na rowerze ma w kształcie półksiężyca), a tuż przed wjazdem do miasta zjeżdżającą na stacje Orlen Hipcię!? Niespodzianka. Zjeżdżam na chwilę do serwisu rowerowego, czyszczę napęd i smaruje łańcuch. Robi się piękna słoneczna pogoda, nóżka podaje, a ja zaczynam skakać po tych hopkach. Góry to jest to coś wspaniałego, podjazdy zjazdy i niesamowite widoki. Lekko i przyjemnie to idzie, na sporym luzie, ładuje baterie i cieszę się jazdą. Zaliczam pk w Banicy, Muszynie, Starym Sączu. Nocleg planuje w Jurgowie, ale jak pójdzie źle to dociągnę do Głodówki. Komfortowa sytuacja. Przed Krościenkiem nad Dunajcem psuje się pogoda zaczyna tradycyjnie mocno dmuchać i mocno padać. Tu ostatni raz mija mnie Tomek, za kilkanaście godzin wycofa się z wyścigu. Wielka szkoda i żal. Kilkanaście km. dalej na podjeździe pod Hałuszową mijam radosnego, beztroskiego Hipka, jedzie i pisze sms-y na smartfonie:)  Dla mnie to wyższa szkoła jazdy. Czy to bliskość noclegu, czy obecność Hipka sprawia,że podjazd robię najlepiej w historii stravy. Zjazd do Niedzicy, a później zakupy w Łapszach i na deser z całym majdanem Łapszanka. O 21.30 melduje się w Jurgowie. To był piękny i pełen wrażeń dzień.

MRDP, czyli szlakiem Biedronek i tysiąca i jednej dziury.

Sobota, 19 sierpnia 2017 · Komentarze(0)
Kategoria Maratony.
Rozewie - Świbno - Gronowo - Sępopol - Gołdap - Sejny - Kuźnica - Narewka - Siemiatycze - Terespol - Zosin - Lubaczów.
MRDP I
Spod latarni na Rozewiu startujemy z lekką obsuwą. Przejazd przez Trójmiasto idzie w miarę sprawnie. Widać w kolorowej grupce kolarzy różne szkoły jazdy w mieście. Jedziemy dosłownie wszędzie: po jezdni, po ddr-ów, po chodnikach z lewej i prawej strony. Jadę w grupce z lokalsem i to oszczędza sporo nerwów i niepotrzebnego stresu. Na promie jesteśmy przed czasem i jest chwila , żeby pogadać z Olo i Turystą którzy zaszczycili nas na trasie. Jak było do przewidzenia nie wszyscy dojeżdżają do 16 i musimy poczekać po drugiej stronie na resztę grupy. W końcu dociera prezes i wygłasza stosowną formułkę. Część wyrywa do przodu, a ja wrzucam leniwe 30km/h. Powoli rozkręcam ten wymuszony postój. Sporo osób mnie mija, a najsławniejszy z nich to jeżdżący w jeansach. Za Rybiną po przeprawie przez Szkarpawę szwankuje mi garmin pierwszy i niestety nie ostatni raz. Próbuje go ponownie odpalić, ale nic z tego. Bawię się z nim kilkanaście minut, w końcu wymieniam baterie na nowe i w końcu odpala. Ruszam dziarsko do przodu i mijając kogoś ciągle słyszę : co Ty tutaj robisz? Kręcę waść kręcę :) Odbijam sobie z nawiązką w Suchaczu, na podjeździe mijam pięciu na zjeździe dokładam trzech, a na następnym podjeździe dokładam kilku kolejnych kolarzy. Na pk2 w Groniewie zatrzymuje się tylko na ubranie ciuchów na noc i włączenie oświetlenia. Noc mija spokojnie ,w końcu towarzystwo się rozjechało, wpływa to na mnie kojąco:) , a kilometry lecą błyskawicznie. Na 400 km ładuje 2 paczkę do garmina, a gdzieś 30 km za trójstykiem , a przed Rutka Tartak mogło być dla mnie po imprezie. Zaczyna padać, spada gwałtownie ciśnienie. Mroczy mnie raz , potem drugi, a za trzecim razem ląduje w rowie. Rów jest wysoki na 2 m i prawie pionowy. Lecę do przodu i od razu walę kaskiem w ziemną ścianę. Czuję, że kark przesuwa mi się do tyłu o tyle, o ile wystaje kask. Przyćmiło mnie nieźle. Ruszam głowa w lewo, prawo wszystko sztywne. Człapie z rowu i do razu na rower. Pójdzie, albo nie. Idzie tylko cholernie boli kark. Jak boli to znaczy że żyje. Kawałek dalej mijam Gustava i Gavka. Poznali mnie znaczy wszystko w normie :) W Sejnach zaliczam  pk5 i uznaje,ze nie ma co się na razie szprycować środkami przeciwbólowymi. Cały czas pada na szczęście temp.oscyluje w granicach 15-16 stopni i to wystarcza żeby nogawki i buty schły na bieżąco. Wjeżdżam powoli na Białostocczyznę i tereny przygraniczne to dość odludne miejsca. Przeważają tu drewniane domki, ludzie są zdani tylko na siebie. Skończyły mi się zapasy, jestem głodny.Sklep o romantycznej nazwie "Pszczółka" trafia się dopiero po południu. Jem śniadanio - obiado - kolację i robię zapasy na noc. Spotykam tu Maćka Blimela, który proponuje posiłek w knajpie, ale dla mnie to są marzenia ściętej głowy. Po godz.14 zaliczam pk6 w Kuźnicy. Tereny są odludne przeważają lasy, martwi mnie też deszcz bo w drodze do Narewki mam do przejechania terenowy odcinek w Łużanach. Jak wszystko tak pływa to być może będę musiał nadłożyć 25 km objazdu. Na szczęście jest sporo błota, ale grunt w miarę stabilny i daje radę po tym przejechać. Pk7 w Narewce zaliczam o 20.20.  Tu niestety opady przybierają na sile, zrywa się porywisty wiatr. Nie ma gdzie się schować przed deszczem, są tu takie śmieszne malutkie wiaty z plexy które przed niczym nie chronią. Trzy razy próbuje wystartować i niestety wiatr i zimno zrzucają mnie z roweru. Wytelepało mnie nieźle, rozgrzewam się za wiatą,wykorzystuje słabszy wiatr i w końcu ruszam. W Hajnówce korzystam z przy stacyjnych zabudowań żeby trochę się ogarnąć i przeczekać nawałnice. Dość szybko ulewa przechodzi w przelotny opad i ruszam dalej. Nie planuje spać tej nocy. O 1.30 osiągam pk8 w Siemiatyczach, a kawałek dalej przejeżdżam przez most na Bugu.Nieprzyjemny kawałek, trzy razy startują do mnie psy. Słyszę je , ale nie mogę odwrócić głowy ze względu na sztywny kark. Szybciej kręcę i to na szczęście wystarcza. W nocy zatrzymuje się tylko raz na przystanku, żeby rozmasować kark, przełożyć coś do kieszonek i wyciągnąć się na chwilę na ławce.Pk9 śniadanie i zakupy robię w Terespolu przed 7 rano. Mimo wczesnej pory spore kolejki, życzliwi ludzie jednak mnie przepuszczają. Jem i pakuje zakupy na cały dzień do kieszonek i sakwy. Taki schemat będzie obowiązywał do końca maratonu. Wszystko to idzie dość sprawnie, ale i tak zajmuje około godziny czasu. Dalej w drogę, przestało padać i temp. około 20 stopni idealne warunki do jazdy. Świetnie się czuje i znakomicie się jedzie pomimo dziurawych dróg. Nie ma dużego ruchu to można jechać dosłownie wszędzie i zawsze znajdzie się jakiś przyzwoity kawałek asfaltu. Ciągle myślę, o tym przyśnięciu. Czemu wczoraj,a nie dziś? Widoków ciekawych tu niewiele jest za to sporo miejsc martyrologii więźniów w czasie II wojny światowej. Pk10 w Zosinie po 14 i już wiem,że nie dociągnę do Przemyśla. Nocleg i zakupy wypadają w Lubaczowie po 1125 km jazdy. Łapie mnie tu spory napad głodu, znak ,że zapasy glikogenu się wyczerpały, spaliłem to co dobre i od tej pory będę skazany tylko na sklepowe jedzenie. Jem tu pierwszy ciepły posiłek zupki błyskawiczne:pomidorową i złotego kurczaka :)  Planowałem 1200 km przez pierwsze dwa dni, ale pogoda była kiepska, no i te drogi. Na razie obsuwa jest niewielka i jestem dobrej myśli.

BBT2016 czyli edycja limitowana.

Wtorek, 23 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Maratony.
O godz.9 rano !!! odprawa techniczna.Zimno i pada.Miało wracać 80-90 osób zbierze się w końcu 45 śmiałków.Robert przekazuje nam najważniejsze sprawy.Jest wiele niewiadomych i tak wyczuwam,ze to będzie wielka improwizacja.Marznę i w końcu zakładam kurtkę.Start przesuwa się na godzinę 12.Kalinowski,Herc,Kurdej,Adamczyk,Hipcia i Ja.Szybko po tych górkach,żeby się rozgrzać.W dzień to całkiem inna droga.W Ustrzykach D.biorę ciepłą zupę,żeby odtajać,kurtkę pakuje do podsiodłówki.Grupa odjeżdża co mnie cieszy bo ten odcinek jest bardzo widokowy i mogę sobie trochę podziwiać widoki.Daję koło,ale nikt się nie utrzymuje.Hipcia mnie cygani,że będzie jadła w Brzozowie za dwóch(Hipek nie jedzie). Uwierzyłem:)O dziwo w Brzozowie łapię grupę.Do punktu kieruje mnie policjant.Jem posiłek i pozuje do wspólnej fotki.Nie ma już niestety sławnego ciasta,trzeba było zostać chwile w niedzielę:)Do Majdanu jedziemy większą ekipą.Jest już Tomek i J.Pikuła,praktycznie cała czołówka.Mocne,rwane tempo mi to nie przeszkadza,ale to się posypie.Nowe doświadczenia w jeździe z taką grupą bezcenne.Nie jadą równo,tylko tak bardziej na zabój.PK Majdan K.19.05 świetny posiłek zupa gulasz warzywno -mięsny.Załapuje się na odrobinę coli,brakuje mi cukrów.W kieszonkę biorę kilka kromek chleba!!!Do następnego punktu ponad 100 km.Ciągle większą grupą,ma to swoje plusy bo średnia rośnie i zawsze ktoś poratuje w potrzebie.Mi brakuje wody i dostaje pół bidonu od J.Pikuły.Jeszcze raz dziękuję.PK Iłża 23.00 ciepła zupa i pierogi.Dziewczyny organizują mi cukry.Dostaje kawę pączka i batonika na drogę.W końcu odpalam na maxa.Okazuje się,ze w Grójcu nie będzie punktu i następny będzie dopiero w Żyrardowie.150 km a kieszonki puste.Co to będzie?Zostajemy w czwórkę Tomek,Bogdan,Rysiek co jakiś czas dochodzi Hipcia.Około 2 w nocy chłopaki robią przerwę na stacji benzynowej.Próbują spać,efekty są mizerne.Ja na razie nie mam z tym problemu i jest to dla mnie strata czasu.Ważne.Nic nie kupuje do jedzenia picia nie dlatego,że mnie nie stać tylko takie mam zasady.Tak będzie do końca głodno i czasami bez picia.Zbieramy się,ze 40 min. w plecy.Świta i dojeżdżamy do Żyrardowa.PK Żyrardów 5.35 wytęskniony :)Głucho wszędzie,cicho wszędzie co to będzie....Dobrze ,ze jest Hipek szuka jakiś czynnych lokali.Co znajdziesz o tak wczesnej porze?I nagle przed 6 otwierają się bramy UM.Radość jest przedwczesna są tylko drożdżówki i ciepła herbata kawa,z musu jem trzy.Chłopaki znowu próbują pospać i po pół godzinie uznają ,że trzeba jechać.Kupę czasu tu zeszło i wcale nie jesteśmy bliżej mety.Turlamy się w piątkę.Jedzie się źle.Litościwy Bóg przekręcił wiatr na północny w twarz i zaczyna grzać.Rysiek ma kłopoty z nogą i zaczyna odstawać.Hipcia jedzie swoim tempem.W końcu decyzja jedziemy w trzech i bach odlatują mi na lemondkach 40 na godzinę.W głowie przekręca mi się włącznik,już wiem co muszę zrobić.Muszę jechać swoje bo inaczej nigdy nie dojadę do mety.Ciężko wiatr w twarz i marne paliwo.PK Dąb Polski 10.05 znowu ratuje mi życie.Prawdziwy raj.Zupa kalafiorowa,spaghetti z sosemx2 i na drogę banan i dwa batoniki.Trochę schodzi bo mili ludzie i warto się trochę podładować.Do Torunia 50 km wietrzny koszmarek odsłonięty teren i ruchliwa droga.Kto jechał tą drogą to wie.Całą trasę do końca pojadę już solo.Pozytywy są takie,że zobaczyłem starówkę za dnia.Bardzo fajnie to wygląda znad Wisły.PK Toruń13.25 nikt nic nie wie.Szefowa mówi ,ze nikogo jeszcze nie było i nie wie jak to będzie.Dzwoni do Janika.Robert upewnia się,ze ja to ja.Ja upewniam się,że naprawdę tu jestem :)Szefowa mówi ,ze ona mnie tak nie zostawi i nieśmiertelny kotlet :) wjeżdża na stół.Herbata ciasteczka i pełne bidony.Na koniec tak jakoś spontanicznie wycałowaliśmy się z dubeltówki.Coś tam tej pozytywnej energii złapałem:) 80 km do Bydgoszczy niewiele,ale trzeba przejechać przez miasto w upale i pod wiatr.Nie żałuje wody na głowę i jadę w nogawkach i koszulce termo .Sprawdzone,dobra ochrona.PK Kruszyniec16.05 miałem tu nie zaglądać ze względu na moje przygody podczas jazdy do Ustrzyk ,ale nie mam wyjścia.Przepak dojeżdża chwilę przede mną.Sędzia sprawdza mi licznik i gps niby wszystko jest ok ale ukłucie było.Zmieniam skarpety,baterie,smaruje łańcuch.Na obiad udko z kurczaka.Nie ma nic do kieszonek:( Z przyzwyczajenia 10 na Nakło.Po chwili wracam,bo przecież jedziemy objazdem do Piły tak wtedy myślałem,że do Piły.Przypuszczam,ze ten objazd robił Wigor bo dziura na dziurze.Moje biedne nadgarstki wołają o pomoc.Tragedia.Bardzo ciężki i stresujący dla mnie odcinek.Dwa razy upewniałem się ,ze dobrze jadę,tu podziękowania dla Hipka.Miejscowości się zgadzały bo robiłem ślad tylko dwa razy wyrzucało mnie za Piłę.I w końcu olśnienie,biorę książeczkę.Omijamy Piłę,następny punkt to Drawsko P.Odległość między punktami to 170 km.O mój Boże,czasami lepiej nie wiedzieć :)Wyjeżdżam w końcu z tych koszmarnych dróg na 163 na Kołobrzeg i dalej 20.Tak to można jechać.Tu znów ratuje mnie J.Doroszkiewicz.Batonik i chałwa zabrane z punktu w m.Dąb Polski pozwalają mi dociągnąć do Drawska.Samo życie.PK Drawsko P.1.10 punkt obsługuje Hipek i Rysiek,bardzo sprawnie :)Ciepła zupa,naleśniki z dżemem i białym serem,w końcu herbata i ciasto.Nie pamiętam kiedy byłem taki głodny.Na drogę biorę banana i naleśniki.Nic innego nie ma.Hipek sprawdza mi jeszcze gps kiepsko mi obraca trasę.Wszystko jest ok,to po prostu zmęczenie.Zostaje 136 km po drogach które znam,druga bezsenna nocka,ale ten najtrudniejszy,najgorszy kawałek za mną.Pusto na drogach to można jechać szeroko.Nie mam nic,żeby zwalczyć senność,bateria od mp3 padła już dawno,nie ma z kim pogadać.Olo kiedyś dobrze radził trzeba zjechać do rowu :) Ciągle jadę i kilometrów ubywa.Już świta jak dojeżdżam do Płotów,jeszcze 76 km.I w końcu stało się prawie wjeżdżam do rowu.Adrenalina skacze,po senności pozostaje wspomnienie,szkoda,że tak późno.Korzystam z okazji i jem naleśniki.Koło 6-tej wjeżdżam na 3 ostatnie 35 km.Dobrze ,że jestem całkowicie wybudzony.ruch niewielki ,ale od czasu do czasu ktoś pomyka ze 130 km na liczniku.Tu zawsze wieje i zawsze to jest przeciwny wiatr :)7.14 dojeżdżam do ...zamkniętego przejazdu kolejowego.Niby meta,ta prawdziwa będzie o 7.25
Dostaje ciepły kubek,który zalewam wrzątkiem w pobliskiej ...ubikacji.Taki to był maraton,pełny niespodzianek:)
I na koniec anegdota.Organizator na mecie:"Popatrz a Agata będzie miała łączny czas przejazdu poniżej 80 godzin" Ech te wiadomości z pierwszej ręki i te cyferki :)
Napiszę tak.Jestem zniesmaczony organizacją edycji powrotnej.W porównaniu z BBT to niebo,a ziemia.Ciesze się ogromnie,że udało mi się dojechać w tych warunkach cało i szczęśliwie z doskonałym czasem.Jestem konsekwentny nie wydałem nawet złotówki.Było głodno,było kiepsko,nie tego się spodziewałem.Czasami bolało,ale satysfakcja jest większa.Przejechałem tą trasę w podobnym czasie netto.Najwięcej traciłem go na punktach.W tamtą stronę mało bo było dobre wsparcie dużo w drodze powrotnej bo było słabo.Nie będę się już nad tym specjalnie rozwodził,każdy umie czytać. Wnioski można wyciągnąć samemu.
Podziękowania dla chłopaków z którymi jechałem,Hipci i dla Hipka za pomoc.Szkoda,ze Rysiek nie dojechał.Keto dziękuje za zdjęcia ze startu.Wszystkim kibicom za wspólnie spędzony czas.Podobno emocje były ,jak nigdy :)

BBT czyli solóweczka.

Sobota, 20 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Kategoria Maratony.
Sierpień 2014 szczęśliwie ukończyłem BBT.Synek pyta i co dalej?Wiesz chciałbym tą trasę pokonać poniżej 40 godz.Co chcesz zrobić?!Taki wynik to jest już coś:"Kto nie idzie do przodu, ten się cofa".
Kolejny raz stoję na rampie promu "Bielik",wszystko zamontowane pełna gotowość i cierpliwie czekam na 7,50 moją godzinę startu.Wcześniej dałem sędziemu namiary na siebie,w razie uwag proszę o kontakt sms.Szykują się do startu Hipcia,Robert 1973,R.Herc,K.Kurdej i Kurier.Na scenę wypycha mnie Hipek:Ty też teraz startujesz.W ostatniej chwili zmienili mi godzinę startu,podobno nawet spiker mnie wyczytał he he :).W sumie wszystko mam gotowe ,więc czemu nie.Ruszamy.Pogoda taka sobie16-17 stopni trochę pada i wieje dosyć mocno z południa.Na pierwszych hopkach dzielimy się Rysiek leci do przodu,ja będę tasował się z Krzyśkiem i Kurierem przez pierwsze 150 km.Zostaje Hipcia z charakterystycznym dociążeniem.Bardziej przypomina terrorystkę niż rowerzystkę:)Jadę w dolnym chwycie,staram się minimalizować niekorzystny wiatr chciałbym jak najmniej stracić na płaskich odcinkach.Lemondka (której nie mam) robi różnice.PK Płoty osiągam o 10.10 drożdżówki i woda to nie biorę nic.Jedzie się dobrze w tych pomorskich leśnych tunelach.Około 100 km mija mnie Wojtek G.ciśnie równo.Wygląda to tak jakby chciał zejść poniżej 30 godzin:)Zejdzie ,albo padnie gdzieś po drodze tak pomyślałem.Kawałek dalej mija mnie Tomek,też z początku musi się wyszumieć.Gdzieś go tam później dojdę. PK Drawsko P.11.55 biorę dwie kanapki i dalej w drogę.Dwa lata temu były lepsze z sałatą i szkoda,że białe pieczywo.Równiutko,ciągle dobrze powyżej 30km/h,deszcz ustał zaczyna mocniej przygrzewać.Wiatr daje równo pół biedy na odcinkach płd. wsch.na południe to jest wietrzna masakra.W Pile melduje się o 15.20 biorę jakiś drobiazg i wodę,główny i jedyny posiłek mam zaplanowany w Kruszyńcu.Ciągle grzeje i ten upierdliwy wiatr który trochę chłodzi.Na tablicach nad jezdnią przy drodze 35-37 stopni.20 km przed PK w Bydgoszczy bidony świecą pustką.W końcu o 17.58 docieram do Chaty Skrzata.Przepak:koszulka termo,nogawki ,zmiana skarpetek i smarowanie łańcucha.Lecę do baru podbijam książeczkę,proszę o wodę do bidonu,szklankę wody i obiad.Zaraz naleję(wodę mają na zapleczu !)przyniosę,zaraz będzie.Obsługa jedna dziewczyna:podbija książeczki,nalewa wodę,sprząta,roznosi posiłki!!!Czekam cierpliwie 10... 15 minut.W końcu przynosi zupę..... Przemielonemu który przyjechał 10 minut po mnie.Tragedia,już nie daje rady.Zgłaszam sędziemu sytuacje,ktoś z obsługi BBT przynosi mi bidony i małą butelkę wody.Ruszam,22 minuty i nie dostałem nawet szklanki wody.To jest chyba rekord BBT.Kto tym ludziom zlecił obsługę takiej imprezy?Czemu ktoś marnuje mój wysiłek?Piję wodę i myślę co dalej,jak to rozegrać.PK Toruń 20.30 jest Robert organizuje tu punkt.Informuje go o sytuacji w Chacie Skrzata.Zagryza wargi i mówi ,że jest tu ciepły posiłek.Dostaję jak wszyscy wodę z makaronem i biorę kilka ciastek.Nie mam w zwyczaju żebrać ani prosić o to co mi się należy.Trzeba jakoś dociągnąć do Janka Doroszkiewicza.Tam powinienem dostać wszystko co potrzebuje.Kłody pod nogi,kłopoty generalnie mnie wzmacniają.Wiatr ucichł,a noc jest moim sprzymierzeńcem.O 23.25 z nadziejami i ostatkiem sił dojeżdżam do m.Dąb Polski.Dwudaniowy posiłek,cola dwa batoniki i banan na drogę.Opowiadam im o sytuacji w Bydgoszczy.mówią że tak było zawsze.Dostałem tu wszystko co mi potrzeba.Dalej w drogę wykorzystać noc i słabszy wiatr.Zabiera się ze mną dwóch zawodników startujących w kat.open.Nie przeszkadza mi to,uczulam ich, że jadę solo i mają trzymać się w przepisowej odległości.Nie mają lekko ale dają radę.W drodze do Gąbina mijam chyba osobę która dopiero organizuje sławny punkt z naleśnikami,smalcem i ogórkami kiszonymi.Szkoda :)Na tym odcinku ostatni raz mijam Hipcię.przybijam żółwika.PK Gąbin 1.00 pieczątka i w drogę.Dobrze idzie ciągle trochę ponad 30km/h.PK Żyrardów 3.30 jem świetny makaron z sosem pije herbatę zagryzając ciastkami.Leżakuje CRL z kolegą ,trochę śmiesznie wygląda w środku nocy :)Paliwo uzupełnione ,złe wspomnienia zostawiam za sobą.Zostaje sam,za szybko się zwinąłem.Droga prowadzi pośrodku owocowych sadów.Świta dochodzę charakterystyczną biało -czerwona koszulkę Tomek albo R. Herc? Jedzie moim tempem to trzymam się 200 metrów z tyłu.PK Białobrzegi 6.17 jednak Tomek.Podejrzanie dokładnie ogląda mój numer startowy :) Serwuje herbatkę ciasteczka i w drogę.Nudny odcinek wzdłuż drogi S7.O 7.45 mija doba od startu ,na liczniku 665,9 km.Myślę,że przy mniej upierdliwym wietrze zaliczyłbym 7 z przodu.Solidnie przepracowałem tą dobę.Mam podstawy żeby złamać barierę 40 godzin.Świetnie się czuje i moc jest ze mną.PK Moya 9.00 prysznic i znowu kotlet z ziemniakami.Wracają problemy nie ma mojego przepaku.Koszulkę i nogawki powierzam obsłudze BBT.Muszę jakoś przeżyć ,ze nie mam skarpet na zmianę.Puste listy to znak ,ze jest dobrze.Przede mną tylko B.Adamczyk R.Herc i Tomek.O dziwo nie ma Hipci coś musiało się stać.Góry to mój atut,czuje się tu mocny.Szybko dochodzę Tomka,ma kryzys brakuje mu cukrów.Wraca mocny wiatr z południa i zaczyna przygrzewać.To był dla mnie najtrudniejszy odcinek.Prawie 120 km w piekarniku przy niesprzyjającym wietrze i do tego moje kochane górki :) PK Majdan K.13.50 jawi się jako raj na ziemi.Woda,woda i jeszcze raz woda.Do picia,na głowę i do butów.Szybko się zbieram bo następny punkt jest za niespełna 50 km.Bardzo duży ruch na krajówce i miłe akcenty na tablicach w Rzeszowie:uwaga na rowerzystów BBT 2016.Temp. nad jezdnią 39 stopni!!!Tu już jest inny klimat:ktoś pomacha ,pozdrowi,zamruga światłami,ze dwóch nawet próbuje pogadać :)O 16.05 melduje się na PK za Rzeszowem.Zupka pierożki i miła obsługa.Trzeba przyznać,ze Rowerowy Lublin wyróżniał się nie tylko strojami ,ale sympatyczną obsługą.Mają niezłą pakę i licznie startowali w BBT to zawsze ma wpływ na jakość punktu.No i spoko dziewczyny:)I dalej trzeba odwiedzić panie z Brzozowa.Zadziwia mnie ten fenomen w podkarpackim.Tu żyją tym wyścigiem, tak jakbym wjechał do innej Polski.Pomachają,pozdrowią,uśmiechną się.Czuć tą pozytywną energię.Na PK w Brzozowie krótko tylko woda i kawałek ciasta.Bardzo niebezpieczny punkt zostaniesz chwilę dłużej i już z minut robią się godziny :)Temp. spada,wiatr cichnie moc wraca.Teraz największy kłopot to zapchane drogi i duży ruch,niedzielne popołudnie to czas powrotów z weekendu.Najgorzej jest w miastach,ale ja jestem przyzwyczajony i świetnie sobie radzę w takich warunkach.Bardzo sprawnie idzie podjazd za Leskiem,samochody ledwo tu wyrabiają.Sznurek pojazdów na przeciwległym pasie to i kibiców sporo.Dodatkowej energii nigdy za wiele.PK Ustrzyki D. 20.25 woda, sok z owoców i ...buraków.Rewelacja.Dochodzi Tomek.Dzieli miejscami na podium:"ja będę drugi ,Ty będziesz trzeci"Ubawiło mnie to serdecznie.Jak można dzielić skórę na niedźwiedziu,przecież jeszcze kawałek do mety wszystko się może zdarzyć.Od Niego dowiaduję się,że Ornowski się wycofał,Rogóż jedzie słabo,a R.Herc przeniósł się do open.Dla mnie najważniejsze jest zejście poniżej 40 godzin.Mam na to ponad 3 godz.Ruszamy i Tomek...odlatuje.Ciężki ten ostatni odcinek mokro ,ślisko,kiepska droga no i człowiek trochę zmęczony.Szwankuje mi lampka,ledwo świeci.Zmieniam baterie i nic brak poprawy.Zadupie ciemno nic nie zobaczysz.Rozkręcam ,podkręcam,stukam pukam.W końcu odpala,trochę zeszło.Strasznie dłuży się droga.W dzień tu śmigałem,nocą bardzo asekuracyjnie.W końcu chorągiewki BBT i meta.Radość niesamowita i ten czas poniżej 39 godzin.Kosmos.Wisienką na torcie było miejsce na pudle w kat.solo.Czuje się rowerowo spełniony.Można to pojechać szybciej,może nawet wygrać.Zejście poniżej 40 godz.w kat.solo zawsze będzie trudne i jest zarezerwowane dla niewielu.Bardzo się cieszę,ze mi się udało i kilku moim znajomym z forum również.Jestem skromnym człowiekiem i daleko mi do snoba.Kilka osób tytułowało mnie mistrzem,a ja się przed tym wzbraniałem.Zapowiedziałem jednak,że jak zejdę poniżej magicznej granicy to czemu nie :)No i stało się ha ha.Zostaje mi jeszcze MRDP do zrobienia i tak jak pisałem czuję się rowerowo spełniony.Fajnie spędziłem ten czas na mecie.W końcu można było trochę się poznać ,pogadać.Miło wspominam te chwile:)
Podsumowanie.
Ogólnie impreza na plus i dorównuje organizacją MP czy też Częstochowskim Orbitom :)było jednak trochę wpadek.
Zamieszanie z listami startowymi do ostatniej chwili.Ja byłem przygotowany na start o 10-11 i metę w nocy i nad ranem.Rezerwowałem nocleg z wyprzedzeniem od poniedziałku.Zmiana godziny startu.
Nierowerowe jedzenie.Trzy duże PK i wszędzie kotlet,ziemniaki i surówka!!!
Beznadziejny punkt w Kruszyńcu.Nigdy i nigdzie się z czymś takim nie spotkałem na BBT.Tragedia.
Bardzo słabo kolejny raz działał monitoring.To urządzenie służy chyba tylko do rejestrowania przez organizatora.Synek podsyłał info,ale pisał,że jest kiepsko.
Brak dekoracji na mecie.To były dobre rozwiązanie.Wiele osób na to czekało.
Brak przepaku w Iłży i na mecie.Ja swoje rzeczy znalazłem dopiero o 21 w poniedziałek,a przecież rano start powrotny.Trzeba się przepakować wysuszyć.
I na koniec sugestia.Robert powinien mieć asystenta,pomocnika.Tak się nie da.Dużo osób,dużo spraw trzeba to jakoś podzielić.I będzie dużo lepiej.

Sentymentalna Orbita.

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(1)
Kategoria Maratony.

Kamyk-Kłobuck-Blachownia-Konopiska-Poczesna-Poraj-Choroń-Mstów-Kościelec-Mykanów-Kamyk

Dawno,dawno temu zrobiłem tu pierwszą pięćsetkę.Dociągnąłem po koleżeńsku dwóch szoszonów do mety.Później był BBtour i garść innych maratonów.Wsiąkłem na dobre.Wróciłem na orbitę i spróbowałem zrobić solową 600-tkę....brakło pół godziny.2015r. był przełomowy mój wysłużony trek Sreberko dostał wsparcie od Kubusia.To był rok nauki i GRMDP...
W tym roku uznałem,że orbita będzie dobrym przetarciem przed BBT.Pojawiło się kilka nowych twarzy w lokalnym ultra.Przed startem zakładałem,że 10 osób spróbuje zawalczyć o 600,15 osób powalczy o 500.Liczyłem,że w praktyce ukończy odpowiednio 5 i 10 osób.Dużo się nie pomyliłem.
U Krzary wszystko jest nietypowe: start o 19,numerki startowe wg.orbitowej logiki,brak wpisowego.Bazą i zarazem pit-stopem po kolejnym 100 kilometrowym okrążeniu jest Folwark Kamyk.Startuje w pierwszej grupie i po chwili zostaje Nas kilku.W Blachowni zatrzymuje Nas zamknięty przejazd kolejowy...na 10 minut.Dojeżdżają sprowadzone specjalnie na tą imprezę eksportowe gwiazdy Symfonian i Funio:)Dużo rozrywki na pierwszym kółku.Walka z zajechanym napędem(łobuz nie zdążył wymienić) i od kręcenia na małej koronce łapie mnie kurcz.Radzę sobie bez schodzenia z roweru.Stabilizuje się czołówka po pierwszym kółeczku:Czechuu,Funio.Marcin87,Symfonian i ja.Średnia 34,4 km/h.Krótka przerwa,ubieram nogawki,koszulkę termo,tankuję isotonic i w drogę.W sumie w czwórkę, bo traci się Czechuu.Balują w Pająku,Olsztynie my kręcimy zawzięcie.W Nieradzie dopada mnie kurcz,konkretny.Funio mało na mnie nie wpada.Plus jest taki ,że sobie radzę i stabilizuje się napęd,czasami mogę wrzucić blat.Po drugim kółku 32,2 km/h.Dają makaron z jogurtem to chwilę dłużej siedzimy,po 15 min.dochodzi Czechuu.Ścina przerwę do pięciu minut i rusza z Nami na trzecie kółko.Na moich oczach rodzi się ultras.Noc pogodna,gwiazdki,księżyc...romantycznie.Nad ranem temp. spadnie do 12 stopni ,ale chłodnawo jest tylko nad zbiornikami.Ruch zanika,jedzie się świetnie,każdy ciągnie po kilka kilosów,równiutko.Bajkowe widoczki w nocy Olsztyn ,Mstów i epicki zjazd w Małusach M. po prostu miód ,malina.Strava pokazała ponad 100 km/h :)Trzecie kółeczko kończy Symfonian,mocna długa zmiana 4-ka nie schodzi z licznika.Nie chce usłyszeć tego co mi powie,ale Go rozumiem.Ile można tak kręcić w kółko?Średnia z kółeczka 30,9 km/h
W bufecie podali ciasto drożdżowe z owocami.Nie żałowali.Czwarte kółko bez historii,jeszcze rześko,mały ruch.To chyba na tym kółku zostaje na siku-stopie na 1-ce w Kościelcu,kto to wie tyle tych kółek było.Zwolnili ,doszedłem.Średnia z kółeczka 31,6km/h.Podali tuńczyka z makaronem,sosem warzywnym,sok pomidorowy.Dobrze dali,to Nam z pół godziny zeszło.Piąte kółeczko zaczyna grzać,ruch duży.Nieciekawie,ale zgrana paka to kilosy szybko uciekają.Z podjazdu na Choroń robi się prawdziwy Mount Everest.Średnia z kółeczka 30,7km/h.Bardzo smutny moment,rezygnuje Marcin87.Ostatnie kółeczko na zupełnym lajcie,grzeje niesamowicie.W Olsztynie dojeżdża samochód z fotografem i do Mstowa mamy niezapowiedzianą sesję zdjęciową.Dodaje to sił,czuć metę.Doskonale wyczuwa to Czechuu,ciągnie niesamowicie.Kończymy o 16.40,przedzieramy się przez tłumy na Folwarku( nie kibiców :) ) Mają tu z Nami mały kłopot,chcę się ulotnić po angielsku.Funio przekonuje ,żeby chwile zostać.W końcu dostajemy pamiątkowy kufel i piwo na drogę.Strasznie to ciężkie było :)
Trasa jaka jest każdy widział.Traci się dużo czasu na światłach,przejazdach,skrzyżowaniach(wyszło mi orientacyjnie 1godzina 10 min). Przyzwoite asfalty,w pierwszej części sporo lasów i ładny widokowo kawałek Choroń-Mstów.To trochę zaskoczenie:mały ruch na czterech pierwszych okrążeniach,od 9 rano to już masakra.
Sportowo wyszło przyzwoicie,ale to zasługa mocnego składu i jazdy w grupie.Brakowało mi mocy pod nogą, największego atutu blatu ,dynamiki,płynności jazdy.Nie udało sie wymienić napędu przed imprezą.
Podziękowania dla Symfoniana i Marcina 87 za to,że przyjechaliście,ze Wam się chciało.Ten wynik to także Wasza zasługa.Świetna robota.
Podziękowania dla Czechuu i Funia za wspólną 600-tkę.Wspólnie,solidarnie po zmianach,doborowe towarzystwo.Funio dobrze ,że przyjechałeś.Czechuu jesteś bardzo mocny nie zatrzymuj się na 600-tce.
Cieszę się ,że ktoś taki pojawił się w Cz-wie.
Krzarze za organizację,dziewczynom za obsługę w niczym nie ustępujecie kultowej obsłudze na PK w Brzozowie:) wszystkim uczestnikom,uczestniczkom.Sponsorom.
PS.
Rekordowa ilość uczestników,pomimo tego niewiele osób mijaliśmy po drodze.
Kiedyś to były orbity,można było spotkać każdego:)

Maraton Podróznika,czyli góral nie taki znów nizinny.

Sobota, 4 czerwca 2016 · Komentarze(3)
Kategoria Maratony.
Mąchocice Kapitulne-Św. Katarzyna-Staszów-Szczucin-Pilzno-Ryglice-Brzostek-Odrzykoń-Brzozów-Izdebki-Żarnowa-Bystrzyca-Sedziszów M.-Kolbuszowa-Nowa Dęba-Sandomierz-Opatów-Św.Katarzyna-Mąchocice Kapitulne

Bardzo udana impreza.Organizowana przez garstkę społeczników,zapaleńców,niskobudżetowa,klimatyczna.Jedna z najlepszych imprez rowerowych w Polsce.Genialna trasa,świetna miejscówka,mało uczęszczane ale dobre drogi,przepiękne krajobrazy i jakże miły element sportowej rywalizacji.Dostałem się tu kuchennymi drzwiami.Zapisałem się zaraz po pracy i byłem 44 na liście rezerwowej!Wiele znanych osób znajdowało się na tej liście i pomyślałem sobie co to będzie za maraton.Ja miałem szczęście dostałem dziką kartę.
Na starcie temp.17-18 stopni,lekki wiaterek,niewielkie zachmurzenie.Idealna pogoda na rowerek.Kasuje liczniki,ostatnie poprawki i co ja patrzę jakaś nowa ksywka w mojej grupie! "Obłęd w oczach"Podnoszę wzrok,twarz znajoma ha ha.Żartownisie.Biorę ze soba większą podsiodłówkę,która i tak jest lżejsza od standardu,a dużo łatwiej i swobodniej można tu włożyć kurtkę,cienką koszulkę termoaktywną,dwie dętki i nogawki.Do kieszonek dwie razowe bułki z serem,sałatą i pomidorem,dwa grześki,batonik z lwem i dwa banany.Zestaw uzupełniają dwa średnie bidony jeden z isotonikiem.Woda gazowana.To jest mój zestaw do punktu w Odrzykoniu,z zapasem.Ruszamy.Spokojny zjazd do drogi na Świętą Katarzynę i delikatna rozruchowa dyszka ze średnią 26km/h.Tempo wzrasta i kilka osób zostaje,następnie podjazd i bardzo szybki zjazd.Grupka dzieli się i formuje się czołówka:Tomek,Symfonian,Gavek,Waxmund i ja.W tej grupie są tylko dwie niewiadome:Gavek,czy znowu będzie miał pecha i Piotrek,czy będzie mu się chciało?Tomek ciągle na przodzie i 40 na liczniku.Proponuje jechać po zmianach i idzie to w miarę sprawnie.Tempo spada poniżej 35km,do przodu wyrywa Tomek i robi porządek :)Myślę,że takie naturalne tempo naszej grupy to było 35-36 km na godzinę.To są indywidualne sprawy,ja staram się jeździć równo.W Szczucinie dosłownie sekundy na wysłanie sms-a.Mam z tym problem,bo kiepsko widać w słońcu i zasypało mnie wiadomościami.Ogarniam to dopiero na 175 km.Średnia pierwszej setki to 35,8km/h.Tu marzyło mi się siku,ale postoju brak,urwać się nie ma jak.Kanapeczka i łyczek z bidonu musi zaczekać.Druga seteczka również szybka,ale bardziej wyrównana.Fajnie się jedzie w tym małym peletoniku.Krajobraz się zmienia,robi się bardziej pagórkowato.Chłopakom kończy się woda,dobry znak będą musieli się zatrzymać.Z radości daje im pełny bidon wody.Lżej jechać:)W końcu 175 km i sklep znaczy krzaczki.Ogarniam telefon,kanapeczka i łyczek wody.Zerkam na licznik 35km/h.Pięknie.Nic nie potrzebuje i ruszam za Piotrkiem.Fizycznie czuję się świetnie,trochę obciera mnie lewa rękawiczka to ją ściągam.I to był strzał w dziesiątkę i tak egzotycznie już do końca w jednej.195 km dojeżdżamy do m.Olszyny,skręt w lewo i zaczyna się pierwszy mocniejszy podjazd.Taki zdradliwy. Z początku niewinne 6-8%,i nagle skacze na kilkanaście procent.Chłopaki dosłownie stanęli w miejscu.Oglądam się po chwili i to już jest 100 m.Takie rzeczy oglądałem do tej pory tylko w relacjach z imprez kolarskich.Strasznie fajnie to wyglądało i chciałbym to mieć nagrane na pamiątkę :)Pniemy się z Tomkiem w górę w nagrodę piękne widoczki.Następne 180 km bardzo trudne i ciężkie ze względu na podjazdy,ale i bardzo malownicze.No i w końcu epicki Odrzykoń.Ja na chwilę się wypinam,bo brakuje mi przełożeń i po co ryzykować kontuzje.Ten punkt kontrolny na szczycie to ósmy cud świata,zewsząd widoki i Przemek w roli kelnera.Bezcenne :)Jem trochę makaronu z sosem i serem.Uzupełniam wodę.Do kieszonek princessa,góralek,sezamki i rewelacyjne ciasteczka śniadaniowe,dwa banany.Na czarną godzinę do sakwy dwie drożdżówki.No i skusiłem się jeszcze przed odjazdem na biszkopt z truskawkami.Rewelacja.Bardzo dziękuję za obsługę i te parę ciepłych chwil.Dla Tomka to sentymentalne miejsce i pewnie chętnie by został,no ale....Wyjeżdżamy z PK i mijamy chłopaków,widzimy się już ostatni raz.Połowa maratonu i niecałe 9 godzin.Trasa cały czas widokowa,lasy,pogórza i te niesamowite zapachy:siano,rzepak,borówkowy las.Znikomy ruch,można się cieszyć przyrodą. Kolorowy zawrót głowy.Wąż serpentyn w Izdebkach tego się nie da opisać to trzeba zobaczyć.Sms-ik i dalej w drogę.Końcówka dnia to przejazd malowniczymi dolinami Wisłoki i Bystrzycy.Zatrzymujemy się nad chwilę w okolicach Zaborowa.Uzupełniamy wodę i szykujemy się na noc.Już mamy ruszać i jak duch pojawia się kurier.Rozpytujemy o sytuacje na trasie,ale niewiele się dowiadujemy.Jak duch się pojawia i jak duch znika.Kończy się dzień kończą się podjazdy.W Sędziszowie M.chwila na potwierdzenie i już za bardzo nie ma co oglądać.Wozimy się po kilka kilometrów i zaliczamy kolejne km.Nieoczekiwanie zatrzymujemy się w Sandomierzu.Tomek potrzebuje wody.Na rynku ostatni sms z trasy i sprawdzam sytuacje.Czasowo wygląda to dobrze,tylko nie wiem kto dokładnie za Nami drepcze.Synek myli numery.Dobrze,że jest Daniel.Zostaje niecałe 90km.Ruch niewielki,jedziemy jakimś długim odludnym kawałkiem i oglądam się za siebie.Rozgwieżdżone niebo i nic...ciemność.To musi być więcej niż 15 min.Świetnie mi się jedzie i kawałek z Opatowa do Bodzentyna cały czas na przodzie.Czuć bliskość mety i widać charakterystyczny odbiornik na Św. Krzyżu.Już końcówka,jeszcze trochę, jeszcze parę chwil.Za Bodzentynem Tomek ratuje mnie batonikiem,bo po co się zatrzymywać.Ostatnia prosta i podjazd do ośrodka.Wysyłamy sms,podpisujemy listę,gratki,piąteczki.Dostajemy pamiątkowe medale o trzeciej w nocy...takie rzeczy tylko na Maratonie Podróżnika.
Podziękowania Kapitule za organizacje,mądre decyzje,Średniemu ,żonie Byczysa i Blondasowi za ogarnięcie punktu.Tomkowi za genialną trasę i wspólną jazdę.Patrz jak ta młodzież depcze Nam po piętach :)Obsłudze punktu w Odrzykoniu,a szczególnie Przemkowi za ciepłe chwile,tylko fartuszków brakowało :) Waxmundowi,Gavkowi i Symfonianowi za 200 km wspólnej jazdy i za tych parę chwil :)
Wszystkim uczestnikom za udział.Wszyscy jesteście zwycięzcami.Pozdrawiam kibiców i oczywiście Daniela.Co to za kibic,który idzie spać przed końcem relacji :)
Sportowo wyszło doskonale.Byłem przygotowany tak na 20godzin,z tym że zakładałem również jazdę solo.Podjazdy dobrze,ale na GMRDP było lepiej,świetnie szły zjazdy.Moją imprezą docelową jest BBTour tak,że jest jeszcze trochę czasu.Fizycznie też dobrze,tylko prawe kolano pobolewa.To jest zupełna nowość.Być może dlatego,że jechałem bez lewej rękawiczki :) Nawigacyjnie bez wpadek.2-3 razy poleciałem za daleko,ale szybko było.
Garść cyferek:
Czas netto18:04 brutto 18:49
Przewyższenia:Sigma:4900 m Strava :3900m Endo:3200 m Ridewithgps:4400m